Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
RozdziałII
Salakonferencyjnaznajdowałasięnaparterze.Było
toduże,okołopięćdziesięciometrowepomieszczenie
zwysokimsufitem.Jednąścianęstanowiłyokna,teraz
zasłonięteopuszczonymi,szczelnietłumiącymiświatło
słoneczneżaluzjami.Liczne,rozmieszczonewsuficie
ledowediodyskutecznierozpraszałymrok,dziękiczemu
wpomieszczeniubyłozupełniewidno.Centralnemiejsce
salizajmowałyustawionewpodkowęstoły,typowe
biurowewyposażenie.KiedySztukiKowalskiweszli
dosali,szybkimkrokiempodszedłdonichwysoki,
szczupłymężczyzna.Gęste,czarnewłosymiałzaczesane
dogóry.Wiekmogłazdradzaćrzucającasięwoczy
siwiznanaskroniach.Wyciągnąłrękędowchodzących.
–SebastianKolanowski,jestemdyrektoremcentrum
–przedstawiłsię.–Zapraszampanównamiejsce
wprezydium.Ztegocozdążyłemsięzorientować,obecni
sąjużwszyscypracownicy,którzymielibyćdzisiaj
wpracy.
Głosmiałniski,nosowy,mówiłwolno.Policjanci
usiedlinawskazanychimprzezdyrektoramiejscach.
Sztukomiótłwzrokiemwszystkiewpatrzonewnich
twarze.Większośćzałogistanowililudziestosunkowo
młodzi,przedpięćdziesiątkąlubtużpo.
Charakterystycznabyłaprzewagakobietwtymgronie.
Sztukuznał,żewiększośćpańtopracownice
administracyjne.TymczasemdyrektorKolanowski