Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
samrodzajkurzu,tasamaprzypadkowość.Ubranabyła
wwielewarstw:spódnice,suknie,halki,bluzka,kamizela,
natoblezerzwytartymiłokciami.Szyjęmiałaowiniętą
szczelnieczymśwrodzajustarej,koronkowejmantylki.
Najejramionachwisiałwielki,męskifartuchdopracy,
jakbylatamimożecelowoniedopieranyzgalaktyk
plamfarby.Wżółtawymświetlekilkurozstawionych
napodłodzelampnaftowychcieńrozczochranej,siwejjuż
głowydrżałnadjejdrobnąiwychudłątwarząjakgroźny,
nabrzmiałykorpuspająka.
Straszniecię,Oleńko,przepraszam.Powolipodniósł
głowęispojrzałnaniąwodnistymioczami,którecoraz
bardziejzapadałysięwgłąbtwarzy.„Tostarzec
pomyślała.Wysłannikśmierci”.Straszniecię
przepraszam,ale...jużodjakiegośczasu,kiedymamsiłę,
tozbieramtowszystko.
Ależdrogiwestchnęła.Jacizawszeprzecież...
przecieżwiesz.Zamilkłazafrapowana.Postawię
cilampę,otu,bliżej.Będzieszlepiejwidział.
Zaszeleściłaspódnicąstaromodną,atłasową,
zpożółkłąpianąhalek,prześwitującąspomiędzydziur
inaddarć.Poruszałasiępowoli,jakbywewnątrzdrobnego
gorsetujejciałanerwyiścięgnanapięłysiędogranic
wytrzymałości.Niepewniepostawiłakilkakroków.
Pochyliłasięzledwiesłyszalnymjęknięciemiprzysunęła
lampęnaftowąbliżejfotela.Zabrakłojejjednaksiły,
byunieśćiustawićnablacieniedużegostolika.
Pomożesz?poprosiłacicho.Mężczyznapochyliłsię
irazemdośćniezgrabnieustawililampętużobokpary
sfatygowanychrękawic,pudełkazlistamiiszklanki
zwodą.
Kobietaopadłanakrzesło.
Czterdzieścilat.Trzydzieścisiedem?Uśmiechnęła
sięlekko,usiłujączatrzećwrażeniebolesnegowysiłku,