DOM
Odpewnegoczasuzaczęłymnienawiedzaćdziwnesny.Zburzone
miasta,opustoszałeulice,zrujnowanedomy...Błądziłemwśródnich
szczęśliwysamotniczymszczęściemprzebywaniawśródzgliszcz
świata,któregobyłemjednymmieszkańcem.Bladożółty,pylisty
kolorytniebapowlekałdomyiulicemdłymświatłem,równomiernie
zacierającwszelkiekontrasty.Przyglądałemsięstertommebli,zwojom
dywanów,usypiskomporcelanyzgromadzonymnaplacachiskwerach,
gdziepiętrzyłysięstosynawpółspalonegodrewna,rozsypującego
zwęgloneszczątkinakopcenawianegopiachu,poktórymosuwałysię
nibymartwemrówkipozboczachmrowiska.
Niebyłytowłaściwiesnywścisłymznaczeniutegosłowa,raczej
obrazymyśli,wyblakłeirozpływającesię,gdynieskupiałosięnanich
dostatecznejuwagi.Czasamiograniczałysiędokilkusłów:
„opuszczonemiasta”czy„puste,żółteulice”,czasamiukazywały
niewyraźnezarysyzawieszonychwpowietrzuścianlubokien,innym
razemrozpościerałysięprzestrzennym,jednoczesnymwidzeniem
wnętrzalabiryntumieszkańischodów,ogólnymplanemzrujnowanych
dzielnic,makietąrozsypującegosięmiasta.
Obrazyteprzepływałyprzezsiebienibyskomplikowanezdania,
szepcząceswezawiłesensy,rozpadającesięwpoświatębladożółtego
nieba.Szemrzącyodgłos,podobnydoszelestuprzesypującegosię
piachu,towarzyszyłkażdorazowemupojawieniusięsłowa-snu,
wywołanegoniekiedyzupełnieobcymmiwyrazem.
Niejednokrotnieusiłowałemdomyślićsięznaczeniatychszeptów,
wyłowićznichlogicznywątek,leczilekroćzaczynałemsterować
myślą,poszukującdodatkowychobjaśnieńwswejpamięci,krajobrazy
płowiały,słowarozpadałysięnapojedynczezgłoski,aja—uczepiony
jakiejśwkółkopowtarzającejsię,niezrozumiałejfrazy—zapadałem
sięwciężkąciemnośćprawdziwego,głuchoniemegosnu.
Obrazymyśliprzybywałydomniedopieroprzedprzebudzeniem.