Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Słońceświeciłotakmocno,żetrzebabyłomrużyćoczy.Jaskrawobłyszczałowoknachbudynków
isamochodów,drżałodrobnymiplamkaminaliściachdrzewrosnącychwzdłużulicibłyskawicznie
prześlizgiwałosiępookularachprzeciwsłonecznychnielicznychprzechodniów,którychupałiwakacje
niewypłoszyłyjeszczezmiasta.
Ciemnowłoseizielonookiebliźniaki–Zosia(dżinsoweszortyprzedkolana,pomarańczowypodkoszulek,
sandałynarzepy)iŁukasz(ciemnozieloneszortydopołowyłydki,granatowypodkoszulek,trampki)
–iichmama,niebieskookaszatynka(długiewłosyściągniętewkucyk,grzywka,jasnoszarasukienka
bezrękawów,baleriny)wracalidodomu.Tegodniabylinabasenie(błękitnawoda,błękitnekafelki),
graliwpiłkę(śnieżnobiałąnazielonejtrawie)ijeździlinarolkach(mamanarolkach?Superwidok!).
Ażwreszcieusiedlinatrawniku,fioletowymodkwiatówkoniczyny
sobieróżnehistorie.Wkońcujednakzgłodnieliiruszyliwdrogępowrotnądodomu,gdzieczekała
,ipopijającżółtysok,opowiadali
nanichrumianapizzazmnóstwemkolorowychdodatków,przygotowanaprzeztatę.
Alewichogródku(niedużym,zprzystrzyżonątrawą)przedjednopiętrowymdomem(jednym
zkilkunastupodobnych,stojącychwdługimszeregubudynkówzżółtymiścianami,płaskimidachami
iniewielkimitarasami)czekałonanichcośjeszcze–okrągłajakpizzaTRAMPOLINA.Odkądsiętam
znalazła(abyłaurodzinowymprezentemodmamyitaty),wmałymogródkuniemalbezprzerwy
kłębiłysiędzieciakizsąsiedztwa.Iwszystkiechciałysobieposkakać.Rodzicebliźniakówpatrzylina
toprzezpalce.Cóż,tojasne,żetakpięknieprezentującasiętrampolinakusiła.
Kiedymama,ZosiaiŁukaszdojechaliwreszcienamiejscezatłoczonymautobusem,chłopiecpierwszy
zniegowyskoczyłipopędziłdodomudługąalejkąmiędzybudynkami.Chciałposzalećnatrampolinie
jeszczeprzedobiademibeztowarzystwainnych.Mamaisiostraodprowadziłygowzrokiem,lecz
wkrótcezapierwszymzakrętemzniknąłimzoczu.Jednakjużpokrótkiejchwiliujrzałygoponownie.
Biegłwichkierunku.Wyglądałnawstrząśniętego.
–Niemanaszejtrampoliny!!!–wołał,machającrękami.–Zniknęła!!!Ktośjąukradł!
MamaiZosiaznieruchomiały.Jakto–zniknęła?Jakimcudemktośmógłbyukraśćtakogromną,solidną
konstrukcję?Wysokąnatrzymetry,aszerokąprawienacztery.Mamanieuwierzyławrewelacjesyna,
cobardzowyraźniemalowałosięnajejtwarzy.AiZosiatylkowzruszyłaramionami.
–Tak,tak,oczywiście–zakpiła,ajejminamówiławszystko.–Złodziejwsunąłnaszągigantyczną
trampolinępodpachęiprzeskoczyłzniąprzezpłot,jednocześniesięodniejodbijając.Jużtowidzę.
AleŁukaszowi,któryprzypominałobraznędzyirozpaczy
–Tonapewnocisąsiedzizprawej!–zawołał.–TenchudyKarolzawszewyglądałnazazdrośnika!
AlbototataZuzi.WypiszwymalujdrugiKarol!Aonateżnielepsza.Macośtakiegowtychczarnych
,najwyraźniejniebyłodośmiechu.
oczkach…Atenjejpiegowatynos...
–Łukaszu!–Mamaspochmurniała.–Jakmożeszoceniaćludzipowyglądzie?!
Ruszyliszybkimkrokiemwstronędomu.Agdydotarlinamiejsce,okazałosię,żepotrampolinie
naprawdęniebyłośladu.Nieliczącwgnieceniawtrawie.
LeczZosiaszybkojąwypatrzyłazakrzewamiwogródkuunajbliższegosąsiada.Niewierzyła
własnymoczom.