Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
skwierczało.
Właśniezaczynałasiędrugapołowawakacji!Aupałbyłtaki,żewszystkoaż
ZosiaiŁukasz,przeważniemilcząc,bozmęczeni(pojękiwania)igłodni(burczeniewbrzuchu),lecz
zadowoleni(niekontrolowanewybuchyśmiechu),wracalizmamądodomuautobusem,któregosilnik
mruczałjakstaryniedźwiedź.Wpierwszejpołowiedniadoświadczylinagromadzeniarozmaitych
odgłosów:nabaseniechlupaławoda(iwrzeszczałyrozbawionedzieciaki),wparkupiłkaodbijała
sięodziemi(iwrzeszczałyrozbawionedzieciaki),arolki–brrruuuuuu!–toczyłysiępobruku
(ipiszczałamama–zakażdymrazem,gdyzamiastjechać,lądowałanapupie).Akiedypoczuli
sięnaprawdęwycieńczeni(ciężkiewestchnienia),klapnęlinatrawęipopijającsok(przypadkowe
siorbnięcia),opowiadalisobiepółgłosemhistorieorobotachwkształciesmoków(przeciągłeryki,
zgrzytmetalu,sykogniawypuszczanegozpyska).Wkońcujednakburczeniewbrzuchuzagłuszyło
opowieści.Naszczęściewdomuczekałajużwpiekarnikuchrupiącapizzaprzyrządzonaprzeztatę
(brzęknaczyńisztućców).
Leczrodzeństwomiałojeszczejedenbardzoważnypowód,abyczymprędzejwracać(niecierpliwość
ażfurczaławpowietrzu).Gdysięnatenpowódwdrapało(skrzypieniekonstrukcji),tomożnasiębyło
odniegoodbijaćjakpiłka(bę,bę,bę,piskiiśmiechy).ByłanimTRAMPOLINA(czyżtosłowosamo
wsobieniebrzmijakpodskok?)–prezentodrodziców(pewnejnocyprzeztatęiwujkapocichutku
ibezszelestniezłożonywogródkuprzeddomem).
Teraz,kiedywreszciemamazdziećmidojechałanamiejsce(autobus„nadowidzenia”warknął
silnikiemjakrottweiler),Łukaszpierwszypopędziłdodomu(tupotprzechodzącywgalop),żeby
jeszczeposkakaćsobienasupertrampolinie(bę,bę,bę)przedobiadem.LeczmamaiZosia,wciąż
stojącnaprzystanku,niemalodrazuusłyszałynarastającygaloppowrotny
,azarazpotemciężkie
dyszenie.Spomiędzytychodgłosówztrudemwydobyłosięzaskakującodonośnie:
MamaiZosiazastygłybezruchuinamomentzapadłacisza(nieliczącdyszeniazmęczonegoŁukasza).
Cojasłyszę?–zadźwięczałomamiewgłowie.–Cośtuniegra.Ktoś,ktoukradłbytakogromnąrzecz,
musiałbyprzecieżspowodowaćprzytymniemożebnyhałas!
Zosianatomiastprychnęła,bosłowabratazabrzmiałyniedorzecznie.
–Tak,tak,oczywiście–zawołała.–Złodziejztrampolinąpodpachąprzeskoczyłprzezpłot(trzask,
bum,brzdęk,aaaaaaaaaaaaaa!bum!),apotem(łubudu!)–upchnąłjąwszafie.
AleŁukaszjakbyjejniesłyszałinadallamentowałwniebogłosy.Podejrzewałkażdego,azwłaszcza
małomównegoKarolazdomupolewej,botennajgłośniejzewszystkichwołał„hooopa!”,gdy
wyskakiwałwpowietrze,odbijającsięnatrampolinieobunóż.
–Łukaszu!–huknęłazniecierpliwionamama,ażchłopcuzaskrzypiałyplombywzębach.–Nasi
sąsiedziniesązłodziejami!Słyszysz?!
Ruszyliwkierunkudomu.Jazgoczącisięprzekrzykując,dotarlidorzędujednopiętrowychbudynków,