Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
JakubMałecki
PŁUCAWPŁOMIENIACH
utonę
Wmiaręgdylśniącataflarzekioddalasięodemnie,gdywoda
zcorazwiększąsiłązaciskasięwokółszyi,aświetlnerefleksyblakną,
nabieramcorazsilniejszegoprzekonania,żeurodzę,czystyidiotyzm
–zrzuconazmotorówkiwczarnąizimnąotchłań,pękataodośmiu
miesięcy,znienawidzonajużchybaprzezwszystkich,przyszłamatka
–urodzę.
Widzianeotejporze–jestchybapierwszawnocy–białawe
światłaMiastasąrozbłysłymiklejnotamiwciśniętymiwczerń;gasną
gdygłębiejopadam.Bezlitosna,twardaobręczkajdanekzwijaskórę
nalewejkostceizdzierajązemnietak,jaktępymnarzędziemobrać
możnamarchewkę,aja,czująctepięćdziesiątkilogramów
–ogumowanezzewnątrzkoładwarazypodwadzieściapięć,
wyniesionepewniezichsiłowniprzyGórniczej–opadamcorazniżej,
kumokremu,piaszczystemupodniebieniuMiastaiwiem,żepewność
zachwilęzamienisięwszaleństwo–utonę.
Wokółmnieciemność,chłodna,paskudna,leczniejednolita
–dostrzegamwtejwodziekształty.Dryfująwokółmnie,razktóryś
otoczyłmiłydkę.Takwielumnieostrzegało–Miasto,mówili,nie
czekaciętamnicdobrego.Tekształtysunącorazbliżej,śliskie,
smolistoczarneizłe,złejakcałeMiasto–apłucarozpalaminagle
ogieńbrakupowietrza.
Wchwili,gdyrwącezimnowwiercasięwemnie,ścinającmięśnie
odrętwieniem,kurczęsię,jakbymcałabyłajednymwielkimmięśniem,
ogryzionymipaznokciamirozdzieramskóręnawydatnymbrzuchu
–wychodź,synku,potocięprzecieżstworzyli.
Cośwemnieruszasię,jakbyrozumiało,oplatasilnymi
paluszkamiprzewódpępowinyiciągnie–tojakbywyrywaćmacicę
odśrodkakugórze.Bóltennierównasięzniczym.Brakpowietrza
rżniepłucanakawałki,wszystkoboliipłonie,szamoczęgłowąnie
wierząc,żetosiędziejenaprawdę,achłódwokółsięwzmaga.Utonę.