Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Armandbyłcałyczerwony,miałgorączkę,plótłrzeczybez
związku,wśródktórychmożnabyłowyraźnieodróżnićimię
Małgorzaty.
–Noicóż,animniejaniwięcej,jakzapaleniemózguitodzięki
Bogu,gdyżzdajemisię,żegdybytonienastąpiło–oszalałby!
Szczęściemchorobafizycznazabijemoralnąizamiesiącwyleczysięz
jednejamożeizdrugiej...
RozdziałVII.
Tegorodzajuchorobyjakta,którejuległArmand,majątodo
siebie,żealbozabijająnamiejscu,albopozwalająsięzwyciężyć
bardzoszybko.
Wdwatygodniepowypadkach,któreopowiedziałem,Armand
zupełnieprzychodziłdosiebieibyliśmyzwiązanizesobąścisłą
przyjaźnią.Prawiecałkiemnieopuszczałempokojuprzezcałyczas
jegochoroby.
Wiosnarozsypałaszczodrąrękąkwiaty,liście,ptastwo,śpiewkii
oknomegoprzyjacielaroztworzyłosięwesołonaogród,którego
zdrowepowietrzeażdonaspłynęło.
Lekarzpozwalałmuwstawaćiczęstokroćsiadaliśmyprzyoknie
otwartem,wgodzinachnajwiększegociepłasłonecznego,tojestod
południadodrugiej,gwarzączesobą.
StrzegłemsięrozmowyoMałgorzacie,lękającsięzawsze,byto
imięnieobudziłosmutnychwspomnień,uśpionychpodpozorną
spokojnością,atoliArmandzdawałsięznajdowaćprzyjemnośćw
mówieniuoniejnietakjakdawniejzełzamiwoczach,leczze
słodkimuśmiechem,ażnadtopokazującymstanjegoducha.
Zauważyłem,żeodczasubytnościnacmentarzu,odwidowiska,
którewywołałonanimtengwałtownykryzys,miaraboleścinaturalnej
dopełnionązostałaprzezchorobęiżeśmierćMałgorzatynie
przedstawiałamusięjużpodpostaciądawniejszą.Pewienrodzaj
pociechywynikłznabytejpewnościachcącpozbawićsięciemnych
obrazówbudzącychsięwnimczęsto,zagłębiałsięwszczęśliwe
wspomnieniazwiązkuswegozMałgorzatąizdawałosię,żeotych
tylkochciałmarzyć...
Byłzresztąbardzowycieńczonyprzezchorobęileczenie,także
umysłniemógłbyznieśćgwałtownegowzruszeniaawiosennai