Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
C
bezprawnepozbawieniewolności,niemożeciemnie
holernigliniarze,nacowysobiepozwalacie,tojest
tak…Drzwizatrzasnęłysięzcichymkliknięciem,ucinając
wrzaskipijaka,któregodwóchpolicjantówprowadziło
właśniekorytarzem.
Miazałożyłaręcenapiersi.Jużbitykwadranssiedziała
wpokojuztympucołowatympolicjantem,czekając,
ażprzestanierozmawiaćprzeztelefon.Jakdotądnie
zamieniłzniąanisłowa.Bezustannieotwierałizamykał
pudełeczkozpieczątką–klik-klak,klik-klak,klik-klak
–irzucałjejniechętnespojrzenia.Najwyraźniejwyrwała
gozurzędniczegoletargu.Aprzecieżonateżpotrafiła
sobiewyobrazićciekawszezajęcieniżwysiadywanie
wśrodkunocynaskrzypiącymplastikowymkrześle
nakomisariaciepolicji.Spojrzałaukradkiemnazegarek.
Niemiałajużzawieleczasu.Musiałastądzniknąć,
najlepiejodrazu.Policjantjednakniespuszczałjejzoka.
Brakowałotylko,żebyzaświeciłjejwoczybiurową
lampą,jakbybyłaniewiadomojakgroźnymprzestępcą.
Aprzecieżnicniezrobiła…no,prawienic.
Zciężkimwestchnieniempolicjantodłożyłsłuchawkę,
rozprostowałramiona,jakbyoddawnanieruszałsię
zmiejsca(cozresztąbyłoprawdą)ipochyliłsięnad
leżącąnabiurkukartką.
–No,no–powiedział.–Bardzociekawe.
Miapotrafiłasobiewyobrazićconajmniejzpięćdziesiąt
rzeczyciekawszychodtego,cobyłonapisanenatej
małejkarteczce,alepowstrzymałasięprzedzgryźliwą