Rozdział4
Tobyłoponureosiedleskładającesięzkilkuniewysokich
bloków.Stare,zardzewiałeklimatyzatorydodatkowo
szpeciłyobskurneelewacje.Skraplającasięznichwoda
pozostawiłabrzydkiezaciekinaścianach.Wwieluoknach
suszyłosiępraniewiszącenazamocowanych
doparapetówsznurkach.Niebyłobalkonów.
GdytaksówkarzwiozącyMariannęzamieniłzniąkilka
słówidowiedziałsię,skądpochodzi,byłnaprawdę
zdumiony,żeturystka,zamiastpodążaćśladamiKolumba
ikrólowejIzabelli,kazałasięzawieźćwłaśniepodten
adres.ToniebyłaSewilla,którąpowinnosiępokazywać
obcokrajowcom.Usiłowałdowiedziećsięczegoświęcej,
zczystejciekawości,jednakMariannaniebyłazbyt
rozmowna.
–Tumieszkajakiśpaniznajomy?Koleżanka?
–Nie–odpowiedziałakrótko.
Onateżbyłazawiedzionatym,cozobaczyła.
Spodziewałasiębiurowca,albochociażeleganckiego
apartamentowca.Tymczasembudynki,któreujrzała,
straszyłybrzydotą.Dwarazypoprosiłaopotwierdzenie,
czypodanyprzezniąadresjestwłaśnietym,podktóry
przyjechali.
–Dlategopytam,czymieszkatuktośzpaniznajomych
–wyszczerzyłzębytaksówkarz–bomuzeumtupaninie
znajdzie.Niematunicdlaturystów.Wracamy?
–Dziękuję.Wysiadam.
Mariannauiściłanależnośćinieśmiałopodążyła
wkierunkubloku,którywskazałtaksówkarz.Targałynią
corazwiększewątpliwości.Zpewnościąniemieściłasię