Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Zobacz,dziadku,śniegpada!–Sarawyjrzałaprzezokno,patrząc
napierwszepłatkiopadająceleniwąspiralą.
Dziadekpodniósłwzrokznadstertystarychczarno-białychzdjęć,które
przeglądał,ipokiwałgłową.
–Rzeczywiście.Wwiadomościachzapowiadali,żemożeprószyć.
Sarazmarszczyłabrwi.
–Myślisz,żeumniewdomuteżpada?
–Możliwe.Aletutajmożebyćgorzej.Jesteśmydalejnapółnoc.Awiatrznad
morzadodatkowowszystkoochładza.–Wstał,podszedłdoSaryiusiadłobok
niejnaszerokimparapecie.–Dlaczegojesteśtakaniespokojna?Przecież
uwielbiaszśnieg!
Sarakiwnęłapotakującogłową.Rzeczywiście,częśćjejnajlepszych
wspomnieńzzimowychwyjazdówdodomudziadkawiązałasięzzabawą
naśniegu.Alewtedybylituteżjejrodzice.Przecieżniemogłasamawsiebie
rzucaćśnieżkami.
–Mamnadzieję,żeunasniemaśniegu–mruknęła,opierającsięoramię
dziadka.–Ajeślidzieckozaczniesięrodzić,amamaitataniebędąmogli
dojechaćdoszpitala?
–Terminporodujestdopieropoświętach–pocieszyłją.–Azresztą
zadzwonilibypokaretkę.Karetkabezproblemuprzewiozłabyichdoszpitala.
Jejzałogajestprzygotowananatakiesytuacje.
–No,chybatak–Sarasięotrząsnęła.Niebyłosensusięmartwić.Poprostu
kiedytatapóźniejzadzwoni,przypomnimu,żebywłożyłdobagażnikałopatę
ijuż.
–Śnieguprzybywa!–powiedziaładodziadka,obserwującspadającecoraz
szybciejpłatki.Zostawałyteraznazewnętrznymparapecie,anietopniały,
gdytylkogodotknęły.Podeszłabliżejdoszybyipatrzyłanawirujące
śnieżynki.Zrobiłosięciemniej,niebonabrałodziwnejszarożółtejbarwy,