Book content

Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
PRZEŁOM
Zadzwonił,gdyodpinałamspódnicęwtoalecie.Zawisła
nanogach,kiedysięgałampotorebkę,którastałaopartaomuszlę
klozetową,poczymspadłanapodłogę.Słyszałamdźwięktelefonu
iwiedziałam,żetoLauks.Rozszerzyłamudaigrzebałamwtorbie.-
Jest.-Podniosłamlewąnogę,potemprawą,żebyzdjąćbuty,które
upijałymnieodtrzechgodzin.Oparłamsłuchawkęouchoiusiadłam
nabiałejdesce.Zacisnęłammocnomięśnie,spięłamsięiodebrałam.
-Sandro,wejdźdomnienachwilę.-Tobyłowszystko,
cousłyszałam.Nacałeszczęście.
Zdjęłamperukę,bowłaśniezeszłamzwizji,schowałamdotorby.
Podniosłamzziemigranatowąspódnicęiotworzyłamdrzwi.Podłoga
lśniłajakwkibelkupałacuBuckingham.Byłamtamjakieśpięćlat
temu,alecałyczaspamiętamtenbłysk.Stałamprzezchwilę
iprzyglądałamsiętejbieli,zktórejwyłoniłsięczarnypunkt.
Pomyślałam,żetowyglądajak…Podniosłamdogóryspódnicę
izorientowałamsię,żecośsięstałozmoimistringami.Niebyłoich
namojejpupie,aprzecieżdokładniepamiętamostaniedziesięćminut.
Nobyłytam!Kiedyzadzwonił,wszystkodziałotakszybko.Zerknęłam
domojejukochanejbrązowejtorebkiLouisVuittoniodetchnęłam
zulgą.Niewiem,jakdotegodoszło.Podchodzącdolustra,
pomyślałamomojejmatce,którazmarłanaalzheimera.Aleprzecież
właśniedzisiajkończędopieroczterdzieścisiedemlat.Toniemoże
byćto.-Boże,proszęcię,niekpijzemnie.-Policzyłamszybkokurze
łapki.Trzyidwiezmarszczkiprzyustach.Dwarazytrzy,sześć
idwa,osiem.Nicsięniezmieniło.Szyja.Przejechałamdłonią,
prężącsięjakłabędź,zamrugałamszybkopowiekamiiwykonałam
wekspresowymtempiejogętwarzy.Napompowałamdopoliczków
powietrzeistałamzbalonamidziesięćsekund.Powtórzyłamserietrzy
razyiprzystąpiłamdomalowaniaust.Rozluźnionaiwśrodkupusta,
ruszyłamdogabinetuszefa.
Widziałamprzezoszklonąścianę,jakwstajeibierzedoręki
kwiaty.Uśmiechnęłamsię,alenajegotwarzyzobaczyłamdziwny
grymas.Otworzyłmidrzwi.