Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Okutanyodstópdogłówkroczyłemprzezlas.
Musiałemjaknajszybciejznaleźćsięwmiejscu,
doktóregozabrali.Boże,modliłemsięwduchu,żeby
tylkojejniewywieźli.Żebytylko…Parabuchałazmoich
zaciśniętychustinozdrzy,schowanychpodgrubą
wełnianąwarstwąszalika.Kątemokawidziałem,jak
narzęsachgromadząsiębiałegrudki.Dookołaniebyło
żywejduszy.Laswydawałsięposępny,smutny,alenie
przerażający.Zresztąwobliczuwydarzeńnicniebyło
wstaniemniejużprzerazić.Tylkojedno.Tylkojedno…
Boże,niepozwólnato.OdkiedytojasiędoBoga
uśmiecham,przeszłomiprzezmyśl.Okazujesię,
żepotrafię.Jeżelijesteś,niepozwólimnato.Podmoimi
stopami,obutymiwstarewalonki,trzeszczałśnieg.
Słyszałemgotakwyraźnie.Zoddalirazporazdonosiły
siędźwiękigroźniejsze,leczodziwoprawieprzeze
mnieniedostrzegalne.Słyszącjekolejnyrokzrzędu,
przyzwyczajaszsię,traktujeszjakcośnaturalnego.
Odgłosywybuchówistrzałów.Toprzerażające.
Lasnaglesiękończył.Przedemnąjeszczekilka
kilometrówdrogi.Doskonaleznałem,toteżmarsz
wciemnościachgrudniowegoporankuniebyłczymś
nadzwyczajnym.Wręczprzeciwnie,musiałemzdążyć
przedwschodemsłońca.Terazzaczynałsięnajgorszy
odcinek.Zajezioremskręcęwprawo,przejdęprzez
polanę,araczejsięprzeczołgam.Onipotrafiąjuż
tuczatowaćnaintruzów.Nieważne,czyswójczynie.Czy
czerwony,czybiały…Bylezdążyćnaczas.Transport
zjeńcamiodjeżdżaodziewiątej.Witektakmówił.Mówił
też,żejestjedenklawisz,cotoznimmożnasiędogadać.
Znamgozresztą,niejednokrotnierazempiliśmy.Kiedy
przeczołgałemsięprzezpolanę,zobaczyłemwoddalipłot
zdrutemkolczastym.Jużniedaleko.Niesłychaćwarkotu
silników,todobryznak.Zdążę,muszę.Najwyżejmnie
złapiąiwsadzą,nieważne.Bezniejżyciepozadrutem
kolczastymniemasensu.
Stój!usłyszałemzaplecamiznajomygłos.
Podniosłemjednakzziębnięteręcedogóryiwciążstojąc