Book content

Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
Prolog
Listopadowywieczór.Deszczichłód.Nadrogachialejkach
wiatrurządzabezbarwnykarnawałzfoliowymireklamówkami.
Światłalatarniodbijająsięwniezliczonychkałużach.Ludziesię
spieszą,nadobrąsprawęniewiadomo,dokądiwjakimcelu.Może
wdomuktośnanichczeka,amożepoprostuniechcązmoknąć?
Otejporzerokutonicprzyjemnego.Deszczpadanieustannie.
Podnoszęgłowęispoglądamwnieboznadzieją,żezobaczę
gwiazdy.Niestety...Nademnąmrocznawarstwachmur
zakrywającychgwiazdy.Trochęjakgruboskórnośćchroniąca
wrażliweludzkieuczucia.Zerkamnazegarek.Jestkwadrans
podwudziestejdrugiej.Czasruszać.Kierujęsięwstronęparkingu.
Myślęoniczym,bylebytylkoniemyślećoczymś.Wiatrwieje
prostowmojątwarz.Jestbezczelny,aleniesprawi,żezwolnię.Nic
ztychrzeczy.MijamkolejneszareblokipamiętająceepokęEdwarda
Gierka.Szarość...Jesteśmyniewolnikamiszarości...
Możemyjechać?pytamojacórka,gdywreszciedocieram
dosamochodu.
Kiwamtwierdzącogłową.Ruszamy.Niebawembezspecjalnego
żaluzostawiamyzasobąrozświetlonąWarszawę.Wszechwiedzący
GPSwskazuje,jakjechać.Szybkoznajdujemysięnabocznych
drogach,zdalaodpęduautostradczydrógkrajowych.Martapyta,
czywłączyćradio.Odpowiadam:
Obojętnie.
Chwilępóźniejzgłośnikówzaczynająwydobywaćsię
wyświechtanemelodie.Lifeisbrutal...Pędzimyprzezmrok.Deszcz
agresywnieuderzawszyby.Naszczęściewycieraczkiambitnie
kontratakują.Beznamiętnieobserwujęsmutnyświat.Nagleradio
fundujedawnoniesłyszanąpiosenkę.ToOpróczbłękitnegonieba
MarkaJackowskiego.Serceprzyspieszawtaktogromnego
poruszenia.Uświadamiamsobie,żetekilkanaściewersówjest
omnie.Omniewtymmomencie.Każdekolejnesłowouderza
wczułypunkt.Dzisiajnocjestczarniejsza...