Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zadługo,gdyżkażdyprzyswoimzdaniuobstawał,pandeTréville
wymyśliłinnysposóbzałatwieniasprawy.Postanowiłsamsięudać
dopanadelaTrémouille.
Pojechałwięcnatychmiastikazałsięoznajmić.
Dwajdostojnicypowitalisięgrzecznie,bo,choćniebyli
przyjaciółmi,szanowalisięwzajemnie.Obydwajbyliludźmizacnymi
ihonorowymi,ażepandeTrémouille,jakoprotestantinieczęsto
widującykrólanienależałdożadnegostronnictwa,niepowodowałsię
teżwstosunkachtowarzyskichwogólnościżadnymiuprzedzeniami.
Tymrazemjednakprzyjęcie,jakkolwiekgrzeczne,byłochłodniejsze
niżzwykle.
–Panie–rzekłTréville–obajsądzimy,żemamysobiecoś
dowyrzucenia,samwięcprzychodzę,abyśmywspólniewyświetlili
tęsprawę.
–Jaknajchętniej–odpowiedziałpandelaTrémouille–ale
uprzedzampana,iżdobrzejestempowiadomiony,acaławinaspada
napańskichmuszkieterów.
–Zanadtosprawiedliwymjesteśpanczłowiekiemizanadto
rozumnym–rzekłpandeTréville–abyśnieprzyjąłpropozycji,jaką
mammuuczynić.
–Mówpan,słucham.
–JaksięmiewapanBernajoux,krewnykoniuszegopańskiego?
–Ależ,panie,źlebardzo.Próczpchnięciarapieremwramię,
niezbytzresztągroźnego,majeszczepłucaprzebite,takżedoktor
bardzonatogłowąkręci.
–Czyrannyzachowałprzytomność?
–Najzupełniej.
–Imówi?
–Ztrudnością,jednakżemówi.
–ChodźmyzatemdoniegoizaklnijmygonaBoga,przedktórego