ROZDZIAŁPIERWSZY
RemyDraycott,popijającBelleaireChardonay,
spojrzałanaotwartąbroszurę.AwięctojestBellevue,
pomyślała,patrzącprzezwielkieoknolokalunagłówną
ulicęmiasta.Kosmopolityczneinieostentacyjnie
zamożne,odznaczałosięeuropejskąelegancją.
Podobałojejsię.
Najbardziejzewszystkichmiejscowości,jakiedotąd
widziałapodczaskrótkiejpodróżyprzezdolinęNapa.
Rozciągałsięstądzapierającydechwpiersiachwidok
nagóryPalisade,wyczuwałosiętuteżstaroświeckiczar
dawnegoświata.
Żałowała,żejesttutylkoprzejazdemMiastoażsię
prosiłoodłuższypobyt.
Stłumiłatępokusę,przypominającsobie,żemabyć
zatrzydniwPortland,poczymdopiławinoiskinęła
nabarmana,byjejdolał.
Zajakieśsiedemdziesiątdwiegodzinyjejmatka
miaławydaćnaświatdziecko–jejprzyrodniegobrata
alboprzyrodniąsiostrę–onasamazaśobiecała,
żebędzieprzytymobecna,niewpoczekalniszpitalnej
czywdomu,alenaporodówce.Zeswojąmamą,babką
inowymojczymem,którybyłodniejstarszytylko
osiedemlat.
Remypodniosłakieliszekdoust,niecozdumiona,
przerażonaizmieszanatąsytuacją.
Zdumiona,żebędącprzezcałeżyciesamotnym
rodzicem–no,niezupełniebabciaRosiepełniłarolę
drugiegorodzica–jejbłyskotliwaizajadle