Book content

Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
tuniebyło,tylkotegospodarstwa.Terazprzyjeżdżają
tucisamiharcerze,tyleżezeswoimidziećmi
iwnukami.Składsięwłaściwieniezmienia.Tamjest
wejścienakempingpowiedziała,wskazującnaszeroko
rozwartąbramę,nadktórąwidniałułożonyzmetalowych
li​terna​pisKEM​PING„LE​ŚNY”.
My​ślisz,żetaro​dzinada​lejtujest?
Tak,dzwo​ni​łamdonich.Cze​kająnanas.
Zarazzawejściemstałapustadrewnianabudka
pełniącarolęrecepcji.Kempingwypełniałyluźnoposiane
międzydrzewamidrewnianedomki,klombygęsto
obsadzoneróżamiirododendronami.Międzydrzewami
wisiałopranie,aprzeddomkami,należakach,
odpoczywaliwczasowicze.Byłospokojnie.Ciszę
przerywałyjedyniepojedynczestrzępyrozmów.
Nabetonowejpłyciewcentralnympunkciedziecigrały
wkosza.Dwojestarszychludzikłóciłosięocośwyraźnie,
nio​sącko​szepełnesa​dzo​nek.
Dzieńdo​brypań​stwukrzyk​nęławichstronęJo​wita.
A,dzieńdobry!powiedziałakobieta
oszpakowatych,kręconychwłosach.Postawiłakosz
naziemiizdejmującrękawiczkirobocze,ruszyławich
stronę.Byławysokaibardzoszczupła.Najejchudych
rękachwyraźniebyłowidaćniebieskie,grubeżyły,
cododawałojejwieku,choćniemiaławięcejniż
sześć​dzie​siątpięćlat.
TopaniIrenka,prowadzitenośrodekrazemzeswoim
mężemSławkiempowiedziałapółszeptemJowita,
wyciągającgłowęwkierunkuznaczniewyższegoodniej
pod​ko​mi​sa​rza.
PanSławek,właściciel,pomachałdonichzodległości.
Niepodszedłdonich.Wprzeciwieństwiedożonykucnął
nadra​batąiza​cząłwniejgrze​bać.