Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Błagalniespojrzałanaprzyjaciółkę,licząc,
żetapośpieszyjejzodsieczą,leczCecilia,radośnie
rozpromieniona,uścisnęłająnapożegnanie,
wymawiającsię,żechcezamienićzkimśsłowo,apotem
wracadodomu.Kilkainnychosóbteżzaczęłosię
zbieraćdowyjścia.
–Jaitakjadędoszpitala,więcniemasensu,żeby
angażowaćjeszczekogoś.
–Ale…–Urwała.Zaczynabyćśmieszna.Musisię
wziąćwgarść,niewpadaćwhisterię.Prędzejczy
późniejLanceitakusłyszyojejfobii.–Dobrze,aleczy
niemusiszzostaćdokońcaprogramu?
Popatrzyłnascenę.
–Wzasadziezrobiłemswoje,pozostałomitylko
podziękowaćgościomzaprzybycie.Niejestemdłużej
potrzebny,dadząsobieradębezemnie.–Spochmurniał
nieco.–Chodziowielkąrzecziniechcę,żebyludziom
pozostałyprzykrewspomnienia,więcniemożemyteraz
przerwać.Tojednaznaszychnajważniejszychimprez
charytatywnych.
–Niczyjawina,żeczłowiekzacząłsiędławić.Wszyscy
chybatorozumieją.
–Chybatak–potaknął,kierującsięnaparking.
–ToburmistrznaszegoCoopersville,chybawiesz?
–Burmistrz?–Niemiałaotympojęcia.Zresztątobez
znaczenia.Zachowałabysięidentyczniewstosunku
dokażdejinnejosoby.Stawkąbyłożycie.
–Tak.LeoJones.
–Jesttwoimpacjentem?–zapytała,choćnie
spodziewałasię,żeLancejejodpowie.Dobrzewiedział,
dlaczegootozapytała.Powinnasięniepokoić