Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ruszciesię.Dalejgo!Samniedamrady.
Niemogę.
Ooo!Niemogę!Natężciesię.Dyćniebędziecietuzdychać.
RęceBańkowskiegonatrafiłynagęstącieczoblepiającąwłosy.
Powąchałswojepalceizapytał:
Zabiliwas,co?
Niewiem...Chłopzastanowiłsię.
Takczysiak,niebędziecietuzdychać.Tfu!...Uważacie,mam
postronek,żebyściejenowstali,tojakośsiępodciągniecie.
Leżącemuwidoczniewracałysiły,gdyżporuszyłsięraz,drugi,
leczznowuopadł,choćBańkowskipodtrzymywałgojakmógł.
Niemacoorzekłtrzebaiśćpopomoc.Pewnojużludzie
nadjechali.Wygramoliłsięipokilkuminutachwróciłzdwoma
innymi,tłumaczącim,żejakieśwarszawskiełobuzyzabiły
tuPiotrowskiegozByczyńca.Chłopibezgadaniazabralisiędoroboty
iwkrótcewyciągnęlirannegoiułożyligonawoziestarego.Zresztą
uratowanypoczułsięlepiej,bousiadłsamizacząłskarżyćsię
nazimno.
Ledwogowportkachzostawilipsiekrwiezakląłjeden
zgospodarzy.
Trzabydokomisariatuzauważyłdrugi.Bańkowskiwzruszył
ramionami.
Niemojasprawa.PodwiozęgodoByczyńca,itakpodrodze,
atamniechjegosynowierobią,cochcą.Czynaposterunek,czyjak.
Anoprzytaknęlipewno.Ichrzecz.
Starypodsunąłleżącemuworekzsianempodgłowę,samusiadł
nagołychdeskachitargnąłlejcami.Gdywjechalinaszosę,usadowił
sięwygodniejizdrzemnąłsię.Kobyłasamadobrzeznaładrogę.
Obudziłsię,gdyjużjasnobyłonaniebie.Obejrzałsięiprzetarł
oczy.Zanimnawozie,przykrytyderką,leżałjakiśnieznajomy
człowiek.Duża,obrzękłatwarz,czarnewłosyzlepionenaciemieniu
zakrzepłąkrwią.Bańkowskiprzysiągłby,żenigdywżyciugonie
widział.AjużdoPiotrowskiegozByczyńcawcaleniebyłpodobny.
Wzrostemchybaituszą,boteżbyłkawałchłopa.Spodkrótkiej,
dziurawejderkiwyzierałacienka,podartakoszula,umazanewbłocie
spodnieimiejskietrzewiki.