Book content
Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
–Wyeliminujcieją!–krzyknęłanagleKasia,uśmiechającsięprzebiegle.
–Mamjązabić?–zapytałKarolszeptem,zprawdziwym,niekłamanym
błyskiemwoku.Kasiapopukałasięostentacyjniewgłowę.
–IdźciedoGucaiprzedstawciesprawęjasno.Powiedzcie,żeKrypski
manipulujenim,żefaworyzujeMartę,bopoprostujestjegosiostrzenicą,ityle.
–Tegotakdokońcaniestetyniewiemy,totylkopogłoski.Przecieżani
Krypski,aniMartanigdysięnieprzyznajądorodzinnychkoligacji–zauważyła
Izabela.–ZrobimyzsiebiezazdrosnychdurniówwoczachGucazatakie
manewry.
–Onaniestetymarację.–Karolpokiwałgłową,wsadzającręcedokieszeni.
Zjednejznichwyjąłpomiętybanknot.Najegowidokoczymurozbłysły
iszybkozakończyłrozmowę.–Byłempewien,żejestembezkasy,atutaka
niespodzianka.Jednymsłowem,niemuszęjużwąchaćwaszychoparów,tylko
zamówięsobiewłasnąkawę.Ech,życie,jeślizostanęszefemdziału,toskończy
sięsterczeniewtymmarnymbufecie.PaniJustynkanakażdemojezawołanie
polecidoStarbucksa.
–Swojądrogą,widziałaś,jakonasiędzisiajubrała?–spytałaKasia,gdytylko
Karoloddaliłsięposwojezamówienie.
–Kto?Justynka?
–Marta!Comnieobchodzisekretarka?OMarciemówię.
–Pewnie,żewidziałam,chybakażdyzwróciłuwagę.Możejątenrotawirus
dorwałzopóźnieniem,alei-de-al-naMartazamiastsiedziećwdomumusiała
stawićsięwpracy,choćbyniewiemco–wycedziłaprzezzębyIzabela.
–Mówięci,onacośkombinuje,niewyglądałaminachorą.
–Kombinuje?Aleco?
–Niewiem,aletoidealnystrójnajakąśpodróż.Wydajemisię,żeonadzisiaj
gdzieśpojechała.Pewnieznalazłajakiśtematichcenaswszystkichzaskoczyć.
Izabelawestchnęła.MiałajużdośćsłuchaniaoMarcie.Najchętniej
skończyłabywcześniejpracę,pojechaładodomu,wyszłazSzeryfemnadługi
spaceriniemyślałaoniczymistotnym.Niestety,czasgonił,niemogłasobie
pozwolićnawagary.Zamierzałanapisaćkilkadodatkowych,awaryjnych
artykułówdokolejnegonumeru,abytymrazemwytrącićKrypskiemuzręki
wszystkieargumentynatematprzodownicypracy–Marty.
Zbliżałsięweekend,awrazznimwyjazddobabciikoniecznośćzwróceniapsa
właścicielowi.Izabelazesmutkiempatrzyłanależącegoprzyjejnogachwilczura.
Przywiązałasiędoniego,onteżwydawałsiędarzyćjąsympatią.Gdywracała
zpracy,cieszyłsięniczymstęsknionedziecko,któreskaczenawidok
upragnionegorodzica.Szeryfteżskakał,przednimiłapaminapierającnaswoją
nowąpanią.Uwielbiałwspólnespacery,biegałzapiłką,warczałnaobcych.
Izabelazauważyła,żelubi,gdytarmosisięgozauszy,idelikatniedrapiesię
gopodbrodą.Odkryła,żenieprzepadazapuszkowympsimżarciem,aleślinka
mucieknienawidokaromatycznejkiełbasymyśliwskiej.
–Zbankrutujęprzezciebie–śmiałasięzakażdymrazem,gdyprzynosiła