framugązapaliłosięiukazałsięrządkubłównaśmieci
stojącychpodwiatądlasamochodu.Jakiścieńześliznął
sięnaziemięiczmychnąłprzezpodjazd,pozostawiając
zasobąrozrzuconeopakowaniapojedzeniu.–Szopy
–wyjaśniła.–Jeżelinieprzywiążępokryw
napojemnikach,tełobuzyporozrzucająresztki
pocałympodwórzu.–Jeszczejedencieńwychynął
zkubłaipatrzyłnaniąświecącymiwciemnościach
oczami.
Sarahklasnęławręceizawołała:
–Zjeżdżajstąd!–Szopnawetniedrgnął.–Niemasz
domu?–Zwierzakwkońcuwolnymkrokiemruszył
międzydrzewa.–Zrokunarokstająsięcoraz
bezczelniejsze–narzekałaSarah,zamykającdrzwi.
ZwróciłasięwstronęCathyimrugnęładoniej.
–Wyluzuj.Niejesteśwwielkimmieście.
–Przypominajmiotym.–Cathywzięłakawałek
ciastabananowegoizaczęłasmarowaćjekonfiturami.
–Wieszco,chybafajniejbędziespędzićBoże
NarodzenieztobąniżzJackiem.
–Skorojużmowaobyłychmężach–Sarahpodeszła
doszafki–trzebasięwprawićwewłaściwynastrój.
Samaherbatatutajniewystarczy.–Zuśmiechem
pomachałabutelkąbrandy.
–Chybaniepijesz?
–Przecieżtoniedlamnie.–PostawiłaprzedCathy
kieliszek.–Przydacisięłyczek.Tobyłatrudnaizimna
noc.Porozmawiajmyogłupkachrodzajumęskiego.
–Zawszystkichgłupkównaświecie!–Cathynalała
brandyiupiłałyk.Cozaprzyjemneciepło!
–CoustaregoJacka?