ROZDZIAŁCZWARTY
CiemneoczyspoczęłyprzezchwilęnaDianie,która
rozwijałaprzewódkroplówki,potemuwagaGianfranca
znowuskupiłasięnależącymchłopcu.
–Jakrozumiem,minietrochęczasu,zanimodzyska
przytomność?
Niskigłos,zlekkimcudzoziemskimakcentem,miał
wsobiecoś,coprzyprawiłojąodreszczyk.
Przywykłaradzićsobiezzapłakanymi,
zdenerwowanymikrewnymi,aletenmężczyznanie
mieściłsięwtejkategorii.Przynajmniejzpozoru
wydawałsięcałkowicieopanowany.
Niewidziałajegotwarzy,gdyżpochyliłsięiodgarnął
pasmociemnychwłosówzwoskowegoczołasyna,ale
spostrzegławymownedrżeniedługich,smagłych
palców.
–Trudnotoprzewidzieć.
–Proszęspróbować–poleciłlakonicznie.–Iproszę
zmienićwyraztwarzy–dorzucił,niepatrzącnanią.
Drgnęłazmieszana.
–Niepotrzebujęwspółczucia.Potrzebujęodpowiedzi.
–Jegonienaturalnaobojętnośćosłabłanieco,gdy
dorzuciłgniewnie:–Iniemusipanizbytnioupraszczać
wyjaśnień.Mogęniemiećdyplomulekarskiego,alenie
jestemidiotą!
Nieczułasięurażonajegozachowaniem.Byłojcem,
któryszalałzniepokojuosyna,idojejzadańnależało
zadbanie,bysynwyzdrowiał,aojciecprzestałsię
denerwować.
Byławtymdobra.