Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
I.
Dorożkawpełnympędziepokonałazakręt.Zprzerażeniemspostrzegłem,jak
kuteobręczekółskrzesałysnopiskier,obijającsięogranitowykrawężnik.Na
szczęściemypędziliśmyśrodkiemulicy.Dryndajadącaprzednamizaczęłapowoli
tracićprzewagę.Nakoźlestałcarskioficerwgalowymmundurze.Wszalonym
uśmiechuwyszczerzyłdomniezębyizaciąłkonielejcami.Wdrugiejręcedzierżył
biczysko,razporazstrzelajączniegoponadgłowamispienionychchabet.Siedzący
obokdorożkarzkurczowotrzymałsięniewielkiejporęczyzabezpieczającejkozioł.Z
trwogąwpatrywałsięwlekkodymiącąpiastęprzedniegokoła.Przerażony
bezgłośnieporuszałustami,zdawałosię,żeszepczemodlitwy.
–Wpieriod,zapabiedu!–ryknąłoficer.
KrzykrozległsięechempoopustoszałychulicachWarszawy.Stojącynarogu
Mazowieckiejpolicmajster,widzącnadjeżdżającychżołnierzy,cofnąłsięprzezornie
wcieńbramy.
Byliśmywtyleodługośćkońskiegołba.Zaprzęg,zktórymścigaliśmysięprzez
uśpioneulicemiasta,wyraźniezwalniał.JakopierwsiwpadliśmynaPlacSaski.
GregorAleksandrowiczgwałtownieściągnąłlejce.Rozpędzonekonieszarpnęły
łbamiiprawieprzysiadłynazadach,hamując.Oficerzgrabniezeskoczyłzkozłai
wyjąłzestojącegoobokmniekoszabutlęzodrutowanymkorkiem.
Rozbawionetowarzystwowysypałosięzdorożek.Wśródwzajemnegopoklepywania
poplecachigromkiegośmiechuodkorkowalikilkabutelekszampana.
–DiablinadalitegocholernegoRodenkę–mruknąłemwstronęLeona,którysiedział
rozpartynatylnimsiedzeniudorożki.–Szczęścieboskie,żetetaradajkinierozpadły
sięnakocichłbach.
–NiedrefnijHeniu!–roześmiałsięrozbawionyTabakiera–Grzesiopowozijaksam
czort!Galantajazda,całągorzałkęzemniewywiało.
GregorAleksandrowiczRodenkostałwlekkimrozkrokuipiłszampanaprostoz
butelki.Najegoramionachpyszniłysięzłote,kapitańskieepolety.
Nowomianowanykapitanodponadtygodniaopijaławans.Wzamianzato,że
pomogliśmymuwpociągu,zabrałnaszhotelu,wktórymstanęliśmyna,jakto
powiedział,nbaciarkę”.Baciarkaowaokazałasięszalonąrajząponajlepszych
lokalachWarszawy.
Leonwygramoliłsięzkoszapojazduipodszedłdojednegozdorożkarzy.
–Sałata–szepnąłwuchowoźnicy–MikrydalejintereskręcinaSmoczej?
WoźnicaspojrzałkrzywonaTabakierę,splunąłpodnogiiwarknął:
–Nietwójpsieinteres,gdziepanMikrygeszeftarobi.
Leonchwyciłgozapołypłaszczaiprzycisnąłdobudypojazdu.Wmiaręjakzaciskał
pięści,jegoprzeciwnikczerwieniałicorazszerzejotwierałoczy.
–Piestocimordęlizał–powiedziałTabakierazezłymuśmiechem.–Takzeswoją
kobyłąmożeszgadaćdzieliworku.Terazjaknaspowiedzi,gadajprędzikiem,póki