Book content
Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
Rozdziałpierwszy
Szesnasteurodzinytodzień,którykażdadziewczyna
powinnazapamiętaćjakowyjątkowy.Wniektórych
kulturachuważasięjenawetzamoment,kiedystajesię
onakobietą.Omoichszesnastychurodzinachmożna
powiedziećwszystko,tylkonieto,żebyływspaniałe.
Bardziejprzypominałyzejściedopiekłanaziemi.
Dwunastegomarcaumarłymojemarzenia,ażyciestało
siędlamniepasmembólu,rozpaczyistrachu.
Szesnasteurodzinypozostawiływemniebolesnąbliznę
ibyłypoczątkiemwydarzeń,którepowracałydomnie
wsennychkoszmarach.
WchłodzienocystałamwkolejcedoklubuOzone
–niewiedząc,żeniebawemzaczniesiękoszmar.Palce
ustópjużmniebolały,bozałożyłamkretyńskowysokie
szpilki.Zimnywiatrpodwiewałkrótkączarnąsukienkę.
Mójcudownychłopak,JackRoberts,rozcierał
miramiona,próbującmnieogrzać.Staliśmyprzed
klubemjużniemalodgodzinyiwkońcuznaleźliśmysię
bliskowejścia.
–Niejestempewna,czysięnamuda,Jack.Może
obejrzymyjakiśfilm?–powiedziałam,obserwując
bramkarza,któryprzyglądałsiępodejrzliwieludziom
wkolejce.
–Udasię.Prosiłaś,żebymzabrałciędoklubu
wurodziny,noiwłaśnietorobię–odpowiedział,
ujmującwzziębniętedłoniemojątwarz.
Popatrzyłamnaniegoisercezabiłomiżywiej.Bardzo
gokochałam.Byłłagodny,czuły,wspaniałomyślny,