Book content
Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
apartamentu,kluczajednakniemógłodnaleźć.Drzwi
otworzyłaNorma,niewysokablondynkaomiłym,
łagodnymgłosie.Wyglądałanaosobęprzyzwoitą,
szczerzezatroskanąoBriana.
–Zaprowadzęgodołóżka–zaofiarowałsięJake.
–Zdejmęmubuty.
–Nagórze,pierwszedrzwi–poinformowałaNorma.
–Poszukamaspiryny.Dlaczegojesttakipoobijany?
Przewróciłsię?
Jakeudał,żeniesłyszy.ObjąłBrianawpół
ipokrótkiej,choćmozolnejwspinaczceposchodach
doholowałgodosypialni.Rzuciłgonaolbrzymiełóżko
izgodniezobietnicą,ściągnąłmuznógbrązowe
mokasyny.
–Czyuczyupadłem–bełkotałBrian.–AupadłemJak
zwyklebyłeślepszy
–Przestańgadać.Powinieneśuważaćsię
zaszczęściarza.Miałeśwspaniałążonę,ateraz
Tadziewczynaciękocha,postarajsiętegoniespaprać.
Dostałeśkolejnąszansę.Niebądźidiotą.
–IdiotąidiotąAcoztobą,Jake?
–Zemną?
–Anoztobą.Jawszystkowiem,Jake.Byłeś
zasystentkąprokuratoraokręgowego.Piękna
dziewczyna,atywytrzymałeśzniątylkotrzymiesiące.
Potempodobnomiałeśkelnerkęod„Hootera”,
cholerniezgrabną.Ilerazyumówiłeśsięznią?
Dziesięć,dwanaście?Nawetnietyle,bodalejmyślisz
oNancy,boty
–Prześpijsię,Brian.Możewreszciezrozumiesz,
żepięćlattobardzodługo.