Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Gościezostaliznaczniedłużej,niżuważałemzawłaściwe.
Najwyraźniejchcieli,żebyprzyjęciawpałacutrwałybezkońca.Nawet
wtedygdymieszkańcypałacużyczylibysobie,żebysięskończyły.
OddałembardzopijanegodygnitarzazFederacjiNiemieckiejpod
opiekęgwardzisty,podziękowałemwszystkimdoradcomkrólewskim
zaprezentyiucałowałemdłońniemalkażdejdamy,któraznalazłasię
dzisiajwpałacu.Moimzdaniemwypełniłemjużswojeobowiązki
ichciałemtylkospędzićkilkagodzinwspokoju,alekiedypróbowałem
wymknąćsiępomiędzyociągającymisięgośćmi,zatrzymałymniepara
szafirowychoczuiuśmiech.
–Unikaszmnie–oznajmiłaDaphneżartobliwymtonem,ajej
melodyjnyakcentłaskotałmojeuszy.Wsposobiejejmówieniazawsze
byłocoś,coprzypominałomuzykę.
–Wcalenie,alebyłowięcejludzi,niżsięspodziewałem.
–Obejrzałemsięnagarstkęgości,którzyzamierzalichybaoglądać
wschódsłońcazpałacowychokien.
–Twójojciecuwielbiaurządzaćprzedstawienia.
Roześmiałemsię.Daphnedomyślałasięwielurzeczy,którychnigdy
niepowiedziałemnagłos.Czasemtrochęmnietoniepokoiło.Ile
rzeczypotrafiławemniedostrzec,ajaotymniewiedziałem?
–Chybatymrazemprzeszedłsamsiebie.
Wzruszyłaramionami.
–Tylkodonastępnegorazu.
Staliśmywmilczeniu,chociażwyczuwałem,żechciałabydodaćcoś
jeszcze.Przygryzławargiizapytałaszeptem:
–Czymożemyporozmawiaćwczteryoczy?
Skinąłemgłową,podałemjejramięizaprowadziłemjądojednego
zsalonikówwkorytarzu.Nieodzywałasięanisłowem,czekała,
ażznajdziemysięzazamkniętymidrzwiami.Chociażczęsto
rozmawialiśmynaosobności,jejzachowaniesprawiło,żezacząłemsię
denerwować.
–Niezatańczyłeśzemną.–Wjejgłosiezabrzmiałauraza.
–Wogólenietańczyłem.–Ojciectymrazemnalegał