Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
MarcinOrlik
RW2010
Szarylen
Ruch.Zaruchemludzkieokopodążainstynktownie,bomożeoznaczać
zagrożenie.Przezpółprzejrzystekurtynywodypłynącejzniebadostrzegł,codzieje
siępodrugiejstroniegranicy.Ogarnąłgoniepokój.
Zabezpiecznągranicąszaregolnuzakołysałasięstrefachtonicznai,jakby
zachęconamrokiemprzyniesionymprzezburzę,przypuściłaataknapole.Razporaz
prężyłasięi,niczymmorskiefalewsiąkającewpiasek,kolejneporcjecieniaznikały
wszarejmasielnu.
Tenzkoleiniepozostawałjejdłużny;świeżozasianylenzdążyłjużwzejść
iterazmłodepędywbijałysięwcień,absorbującgo,pęczniejąciwypuszczając
kolejneliście,którewściekleprułyjegomaterię,pożerającioczyszczając
przestrzeń.Kwiatychciwiechłonęłyoderwanefragmentychtoniczności;niemalże
dławiącsiękolejnymiporcjami,stopniowogubiłyszarepłatkiiformowałykłosy,
gotowezapełnićsięcierpkąmateriącienia.
Burzarozszalałasięnadobre,piorunyuderzałycorazbliżej.Dotknąłręką
panelu,byprzygasićświatło,położyłsięipróbowałnanowowrócićdosnu,
wktórymponownieprzeżywałdawnewydarzenia.Bardzodawne.
Wtedywłaśnieobudziłgozapachświeżejtrawy.Leżałwdziwnejpozycji:ręce
rozrzucone,nogizgięte.Jegoumysłbyłpusty,takjaktylkoumysłpustybyćmoże;
niepamiętałdat,imion,nazwisk.Pozostałymujedyniesłowa.Podniósłsięzziemi
irozejrzałwokółsiebie.Takjaklalkirozrzuconeprzezznudzonenimidzieci,
wdziwacznych,poskręcanychpozachleżeliludzie.Wokółrozlewałosięmorze
skąpanejwpółmrokuporankasoczyściezielonejtrawy,woddalimajaczyło
pojedynczewzgórze.Nierozpoznawałżadnegozludziwokół,niebyłnawetpewien,
czyśpią,czymartwi.Wszystkoprzyjmowałznienaturalnymspokojem
właściwymtylkoszaleńcomimałymdzieciom.Tosiędziało,bowidocznietakmiało
być,wywnioskował.Otrzepałwięcubranieizpowrotemsiępołożył.Porannarosa
4