Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Dzieńdeszczowy,alenie
zwyczajny
Deszczbębniłoszybyitobębnienieobudziłonazajutrz
Karolcię.Spojrzaławoknonaspływającecienkiestrużki
wodyijużwiedziała,żeniemożnabędziewyjśćzdomu
iniebędzieżadnejzabawynapodwórzu.Kiedy
zatrzasnęłysiędrzwizamamą,któraspieszyłasię,jak
zawsze,dopracy,zrobiłosięjeszczesmutniej.Naprawdę
niewiadomo,corobić,chociażostateczniezawszemożna
znaleźćjakieśzajęcie.WięcKarolciapodlałakwiatki
izmyłafiliżankiitalerzykipośniadaniu,potem
uporządkowaławpudełkuodczekoladekswojewstążki
dowłosów,potemzajrzaładoEwelinki,którąlepiej
owinęłakołderką.BiednaEwelinka–niewiem,czy
pamiętacie,żebyłanieładna.AleKarolciabardzo
jąkochała.Najwięcejzewszystkichswoichlalek.Notak,
Ewelinkajużułożonadosnuicodalej?
„Chybawyjrzęnaschody”–pomyślałaKarolciai
uchyliładrzwi.
Ktośwłaśnieszybkozbiegałnadół.TobyłPiotr.
–Cześć!–powiedział.–Corobisz?
–Właśnie,żenicnierobię–westchnęłażałośnie.
–Chciałamwyjśćnapodwórze,aledeszczpada.A
przecieżnaschodachniewartosiedzieć.
Pewnie,żeniewarto.Schodybyływąskie,zezwyczajną
żelaznąporęczą.Cotuciekawego?
Tyleżesięniesiedziwmieszkaniu.
–Alemożemyzbiecnadół,stanąćtamwdrzwiachi
popatrzeć.Możeprzeztenczasprzestaniepadać?
–zdecydowałPiotr.
Kiedyjednakznaleźlisięjużnadoleistanęliwprogu
sieni,wcaleniewyglądałonato,żebytakszybkomiała
byćpogoda.Zszarego,zapchanegochmuraminieba
spływałycienkiestrugiwody.