Błagalniespojrzałanaprzyjaciółkę,licząc,
żetapośpieszyjejzodsieczą,leczCecilia,radośnie
rozpromieniona,uścisnęłająnapożegnanie,
wymawiającsię,żechcezamienićzkimśsłowo,apotem
wracadodomu.Kilkainnychosóbteżzaczęłosię
zbieraćdowyjścia.
–Jaitakjadędoszpitala,więcniemasensu,żeby
angażowaćjeszczekogoś.
–Ale…–Urwała.Zaczynabyćśmieszna.Musisię
wziąćwgarść,niewpadaćwhisterię.Prędzejczy
późniejLanceitakusłyszyojejfobii.–Dobrze,aleczy
niemusiszzostaćdokońcaprogramu?
Popatrzyłnascenę.
–Wzasadziezrobiłemswoje,pozostałomitylko
podziękowaćgościomzaprzybycie.Niejestemdłużej
potrzebny,dadząsobieradębezemnie.–Spochmurniał
nieco.–Chodziowielkąrzecziniechcę,żebyludziom
pozostałyprzykrewspomnienia,więcniemożemyteraz
przerwać.Tojednaznaszychnajważniejszychimprez
charytatywnych.
–Niczyjawina,żeczłowiekzacząłsiędławić.Wszyscy
chybatorozumieją.
–Chybatak–potaknął,kierującsięnaparking.
–ToburmistrznaszegoCoopersville,chybawiesz?
–Burmistrz?–Niemiałaotympojęcia.Zresztątobez
znaczenia.Zachowałabysięidentyczniewstosunku
dokażdejinnejosoby.Stawkąbyłożycie.
–Tak.LeoJones.
–Jesttwoimpacjentem?–zapytała,choćnie
spodziewałasię,żeLancejejodpowie.Dobrzewiedział,
dlaczegootozapytała.Powinnasięniepokoić