Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
pulsbardzosłabyzlekkąarytmiąsześćdziesiątdosześćdziesiątsześć.
–DziękiBogu.–Profesoruśmiechnąłsiędoń.
Młodylekarzobrzuciłwzrokiempełnymuwielbieniaogromną,
niedźwiedziowatąpostaćszefa.ByłjegosłuchaczemnaUniwersytecie.
Pomagałmuwprzygotowaniumateriałówdojegodziełnaukowych,
pókijeszczeprofesorpracowałnaukowo,odkądzaśotworzyłwłasną
lecznicę,doktorSkórzeńznalazłtudobrąpensjęidużepolepracy.
Możeżałowałwduchu,żeszefwyrzekłsiętaknagleambicji
uczonego,żeograniczyłsiędobelferkiuniwersyteckiejidorobienia
pieniędzy,aleniemógłgoztejracjimniejcenić.Wiedziałprzecież,
jakiwszyscywWarszawie,żeprofesornierobiłtegodlasiebie,
żepracowałniczymniewolnik,żenigdyniezawahałsięwziąć
nasiebieodpowiedzialności,aczęstodokazywałtakichcudówjak
dziś.
–Panjestgeniuszem,profesorze–powiedziałzprzekonaniem.
ProfesorWilczurzaśmiałsięswoimniskim,dobrodusznym
śmiechem,którytakimspokojemiufnościąnapełniałjegopacjentów.
–Bezprzesady,kolego,bezprzesady!Iwydotegodojdziecie.Ale
przyznam,żejestemkontent.Wrazieczegokażciedzwonićdomnie.
Chociażsądzę,żeobejdziesiębeztego.Iwolałbym,bomamdziś...
świętodomowe.Jużtampewnodzwonili,żeobiadsięprzysmali...
Iprofesorniemyliłsię.Wjegogabineciejużkilkarazyodzywał
siętelefon.
–Proszęzawiadomićpanaprofesora–mówiłlokaj–byjak
najprędzejwracałdodomu.
–Panprofesorjestnasalioperacyjnej–zakażdymrazem
zjednakowąflegmąodpowiadałasekretarka,pannaJanowiczówna.
–Cóżtotakszturmują,ulicha?!–odezwałsięwchodzącnaczelny
lekarzdoktorDobraniecki.
PannaJanowiczównaprzekręciławałekwmaszynieiwyjmując
gotowylist,powiedziała:
–Dziśrocznicaślubuprofesorostwa.Zapomniałpan?Mapan
przecieżzaproszenienabal.
–Ach,prawda.Spodziewamsięniezłejzabawy...Jakzawsze
unichbędziewyśmienitaorkiestra,luksusowakolacjainajlepsze
towarzystwo.