Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ2
Kiedytraciszto,
couwielbiasz,idostajesz
to,zczegomożesz
zrezygnować
Byłbladyświt,gdypoczułamprzezsengłaszczącąmnie
dłońKonstantego,azarazpotemzauważyłam,jak
wysuwasięzłóżka,awrazznimznikaotaczającemnie
ciepło.Przezszybębalkonowychdrzwiwdzierałosię
jesiennesłońce,monsterarzucałanaścianęintrygujące
cienie,któreprzykażdymnajmniejszympodmuchu
wiatruprzybierałyinnekształty,przypominając
tajemniczeżyjątka.Złazienkidobiegałodgłosszumiącej
wody.Pochwilizobaczyłamnachylonegonademną
Konstantego.Pocałowałmniepospieszniewczoło
iwybiegł,szepcząc:
Śpij,kochanie,jestjeszczewcześnie.Zadzwonię,jak
tylkoodzyskamtelefon.
Kiedyprzestanietakwybiegać?pomyślałam.Czy
tosięzmieni,gdyurodzisięnaszedziecko?Choćrzadko
udawałosięnamjeśćrazemśniadanie,jużsameodgłosy
obecnościKonstantegowteporanki,gdybudziliśmysię
razem,dawałymiprzyjemneukojenie.Nawetniewiem,
kiedyzdążyłamtakdonichprzywyknąć,żepobudka
wpojedynkęzaczęłamidoskwierać.
Byłamjeszczerozespana,alejużczułamnadciągające
mdłości.Pokilkuminutachleżeniawpozycjirelaksującej
naszczęścieminęły.Wstałampowoliipodlałamrośliny,
włożyłamdocotygodniowejkąpieliwmiscemoje
oplątwy,namoczyłamobydwieorchideewdoniczkach.
Zaczynałyprzekwitać,alejednaznichmiaładwanowe
pączki.ZrobiłamsobiekoktajlzjarmużuipuściłamEdytę