rozegrałasięwpołudniewświetlicyszkolnej,widziałemterazwnocyprzeraźliwiedokładnie
imożenawetostrzej,niżgdybywtejchwilirozgrywałasięwokółmnie.
Wywołanonaszklasyinformacją,żeodprawareprezentacjiszkołyprzed
rewanżowymspotkaniemniedzielnymodbędziesięniewsobotę,alewłaśniedziś,zaraz.
Trochętobyłodziwne,aleznowunieażtak,żebysięnadtymspecjalniezastanawiać.
—PewnoIwanickinieprzyjdziejutrodoszkoły—powiedziałKmita,kiedy
schodziliśmydoświetlicy.—Wiesz,onpodobnozdajejeszczejakieśegzaminynaAWFczy
cośtakiego.No,więcchcechybadziśustalićtaktykęnarewanż.
—Amożewprowadzajakieśzmianydoskładudrużyny?
Wbardzozłymmomenciewypowiedziałemtesłowa,alewtedyniezrobiłynaKmicie
żadnegowrażenia.
—Cośty!Przecieżniemamylepszegoskładuniżtenwczorajszy.Azresztąnie
zmieniasiędrużyny,którawygrała,takajestzasada.Możnaconajwyżejzmienićtrochę
ustawienienaboisku...
—Żebytamtychzaskoczyć?
—Tak.Naprzykładmożnaumówićsię,żepopierwszejbramce,wszystkojednoz
którejstronypadnie,cofamyjednegonapastnika,choćbyciebie,dodrugiejlinii...Jabymtak
zrobiłnamiejscuIwanickiego.Irozumiesz,wtedyśrodkowypomocnikidzieostroiwyraźnie
naprawo,całyatakprawymskrzydłem.Tylkotrzebabłyskawiczniesięprzestawić.Apo
drugiejbramcezastosowaćtensamchwytnalewymskrzydle...
Kmitazacząłwymachiwaćrękamiizanimzeszliśmynaparter,kilkarazyzdążyłjużw
powietrzuprzestawićdrużynęnaróżnesposoby.
—ZaproponujIwanickiemutakiplan...—powiedziałem,coprawdabezwiększego
przekonania,żektokolwiekprzejmiesiętaktycznymikoncepcjamiKmity,któryczęsto
wymyślałprzedziwnekombinacje,apotempierwszyonichzapominałnaboisku.
—No,jesteścienareszcie...—przywitałnasprofesorIwanicki.Wświetlicybyłacała
drużyna,czekalitylkonanas.—Możemyzaczynać.Rezerwowybramkarznieprzyjdzie?
—Wójcikmaterazfizykę.Chciałdziśodpowiadać,więcpowiedziałemmu,żebynie
przychodził—wyjaśniłMarkoniec,kapitannaszejdrużyny.—Aleonjużwieodemnie,że
wniedzielębroni.
Spojrzeliśmyposobie,potemnaIwanickiegoiwreszciewszyscywlepiliwzrokw
Kowala,naszegopierwszegobramkarza,którywczorajspisałsięchybanajlepiejznas
wszystkich.Miałbardzogłupiąminę,otwierałizamykałusta,jakbyztrudemłapałpowietrze,
aleniepowiedziałanisłowa.Zatojasięwyrwałem:
—Coty,Markoniec,pleciesz?Wójcikmabronić,anieKowal?Ktotowymyślił?
—Przecieżtogranda!—poparłmniemomentalnieKmita.—Kowalświetniezagrał,
nigdyjeszczeniebyłwtakiejformie.
Iwanickipopatrzyłnanasspokojnieiodpowiedział:
—Tak.Kowaljestwformie.Alewniedzielęniebędziegrał.Wyłączamgoztego
meczu.Iciebierównież.Niegrasz.Jasne?
Dopieropochwilizorientowałemsię,żetobyłodomnie.Zerwałemsięzkrzesła.
—Janiegram?Ja?—prawiekrzyknąłem.Wydawałomisiętojakimś
nieporozumieniem,głupimżartem.
DrużynabyłataksamozaskoczonajakKowalija.Caładrużyna,zwyjątkiem
Markońca,którypowiedziałdomnie:
—Niepodnośgłosu,Marek.Wczorajnaboiskuteżwydzierałeśsięjakopętany.
Sędziacidwarazyzwracałuwagę...
—Notoco?—przerwałmuKmita.—Sędziajestodtego,żebyzwracaćuwagę.Co
tysięczepiasz?Tofakt,żeonsiętrochęwydzierał,aleprzecieżstrzeliłdecydującąbramkę.
10