—Chciałaśjednakocośzapytać?
—Czytojestomnie?—pytaEwa.—Czyteraztojestjużomnie?
—Czekałemnanią,wiesz?—odpowiadam.—Rozumieszmnie?Czekałem.
Mogęodpowiedziećtakszczerze,boprzecieżniktmnieonicniepyta,odpowiadam
samsobieiniczegonieryzykujęmówiąc,iżczekałem.Iznowuniewiem,czybardziejboję
siępytań,czywłasnychodpowiedzi.Aleprzecieżniepowiedziałemjednak,żewciążczekam.
Więcmożetakwłaśniejest:czekałem.
Akiedyś—ijesttoważnedlamnie,wiemnapewno—kiedyśstaryOrzechowski
przyniósłdoklasybrzoskwinię.Piękny,dojrzałyowoc.To,żejakzwykleniepowiedział
dzieńdobryipatrzyłnanaswszystkichjaknapowietrze,nikogooczywiścieniezdziwiło.Ale
brzoskwinianalekcjibyłaczymśzupełnienowyminieoczekiwanym.
Podniósłjądogóry,potrzymałprzezchwilęwrękuipowiedziałsuchym,niemiłym
głosem:
—Klasabędzierysowałatenowoc.Niedyskutowaćiniepytaćdlaczego.Zwrócić
uwagęnaprzenikaniekolorów.Ostrożniezczerwienią,botoniepomidor.Cieniować
oszczędnie.Zaczynać.
Położyłbrzoskwinięnastoleiusiadł,zapatrzyłsięwokno,wjednejchwiliodpłynął
namzklasy,przestałbyćobecny.
—Alenasurządził!—jęknąłZawistowski.—Choćbymmiesiąctusiedział,toitak
tegonienarysuję.Samochódtak.Domekzogródkiem,owszem,bardzoproszę.Ale
brzoskwinię?
Zabraliśmysiędorysowania.Jarównieżbyłemwściekły.Coprawdawiedziałem,że
jakiśtamowoczawszemiwyjdzie.Jakniebrzoskwinia,tojabłko,ktozresztąodróżni.
Wściekłyjednakbyłem,bowszystkotonaglewydałomisięzupełnieidiotyczne.Robiz
nami,cochce.Smarujemykredkamijakprzedszkolaki.Podiabławogóletelekcjez
Orzechowskim?Zwracasiędonasjakstangretdokoni...
—Idzieci?—spytałpółgłosemKmita.
—Jakkrewznosa...—odpowiedziałzamnieZawistowski.—Żebytodomekz
ogródkiem,alecośtakiego?Tegosięwogóleniedanarysować.
Rysowaliśmyjednak,jaktamktoumiał.Wklasiebyłocicho,Orzechowskisiedział
terazzwyciągniętyminogamiilekkoopuszczonągłową.Naglewstał.Sięgnąłdokieszeni,
jednej,drugiej...
—Coonjeszczewymyśli?—mruknęłaKatarzyna.
Prawiewszyscyprzestalismarowaćkredkamiswojepokracznekarykaturybrzoskwiń,
bostałosięcośwyjątkowego.ProfesorOrzechowskinagleprzemówiłjakczłowiek.
—Tojestnajpiękniejszyowoc,jakinaturastworzyła.Niewiem,czymnie
zrozumiecie...Brzoskwiniatodrzewożycia.Imiłości.Jestnatentematkilkalegend.Jednaz
nichmówi,żekiedynaświecieniczegojeszczeniebyło,rosłosobiebrzoskwiniowedrzewo,
pełnedojrzałychowoców.Naglepowiałwiatrispadłyzdrzewabrzoskwinie,akażdapękła
nadwieczęści.Zjednejpołówkibrzoskwinipowstałakobieta,azdrugiejmężczyzna.I
wszyscyciludzierozeszlisiępopustymświecie,boniewiedzielijeszcze,żesąsobie
nawzajempotrzebni.Szukająsięteraz,wciążsięszukają,inatympolegażycie...
ProfesorOrzechowskiznowusięgnąłdokieszeni.Wyjąłscyzorykiostrożnierozciął
brzoskwinię.Najegodłonipojawiłysięzłocistekropelkisoku,przeciekałymuprzezpalce.
Wpatrywałsięwrozciętyowoc,takjakmywszyscy.
WstałaKatarzyna.
—Panieprofesorze...Izdarzasięczasem,żeodnajdąsięnaświecietedwiepołówki?
Cowtedy?—spytałacicho,bardzopoważnie.
—Wtedyludziewiedzą,żesąszczęśliwi...—odpowiedziałOrzechowski,jakby
czekałnatopytanie.—Wtedywiedzą...
3