ROZDZIAŁPIERWSZY
PowiewwiatruuniósłspódnicęDiany,gdyśmigłowiec
zichgośćmiwzbiłsięwpowietrze.Jejmąż–musiały
minąćtrzymiesiące,zanimbyławstanietak
gonazywać,nawetwmyślach–zaśmiałsię.Zbłyskiem
rozbawieniawciemnychoczachobserwowałjej
gorączkowewysiłki,byobciągnąćmateriałnaudach.
Rzuciłamuniechętnespojrzenie.Drżałyjejręce,gdy
próbowałaprzygładzićpotarganerudewłosy.Niebyło
tołatwezadanie–loki,nasuwającenamyślportrety
prerafaelitów,byływyjątkowonieposłuszne.
Mążniepróbowałnawetuporządkowaćzmierzwionej,
ciemnejczupryny,aleitakwyglądałwspaniale.
Cudowny,ekscytującyśródziemnomorskikoloryt,
mrocznatwarzupadłegoaniołaiwysoka,muskularna
sylwetka–GianfrancoBrunipoprostumusiałwyglądać
wspaniale!
GianfrancouniósłciemnąbrewispojrzałnaDianę,
wyginającwargiwkpiącympółuśmiechu.
–Comaznaczyćtentajemniczyuśmieszek,
caramia
?
Zadrżała,gdyobrysowałkonturjejustczubkiem
palca,iuniosłakuniemutwarz.Wtuliłazarumieniony
policzekwzagłębieniejegodłoniispojrzałanamęża
przezrzęsy,zachwycającsięidealnąsymetriąkości
policzkowych,ciemnymaksamitemoczu,zmysłowym
wykrojemust.
–Poprostuodczasudoczasumuszęsięuszczypnąć.
Towszystkowydajesiętakienierealne.
DelikatniezarysowanebrwiGianfrancazbiegłysię.
–Iposiniaczyćtakąnieskazitelnąskórę?