Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział1
Lasprzeistoczyłsięwlabiryntśnieguilodu.
Jużodgodzinywpatrywałamsięwleśnągęstwinę.
Przyczaiłamsięwzagięciugrubejgałęzi,alebezskutku:
porywistywiatrzasypałmojeśladygęstymśniegiem,ale
jednocześnieukryłprzedemnąwszystkietropy
potencjalnejzdobyczy.
Tymrazemgłódzagnałmnieoddomudalej,niżzwykle
ważyłamsięzapuszczać,aletazimabyławyjątkowo
ciężka.Zwierzętaniepodchodziływokoliceludzkich
sadyb,trzymałysiębliżejmatecznika,gdzieniebyłam
wstaniedotrzeć.Mogłampolowaćtylkonanieliczne
zbłąkanesztuki.Imodlićsię,abystarczyłoichdowiosny.
Niestarczyło.
Przetarłamoczyzdrętwiałymipalcami,strzepującpłatki
śnieguzrzęs.Wzasięguwzrokuniebyłoanijednego
drzewaodartegozkoryprzezjelenie,coznaczyło,
żejeszczewokolicy.Stadowędrujedopiero
poogołoceniuwszystkichdrzew.Wtedyruszanapółnoc,
przezterenyłowieckiewilków,możenazaczarowane
ziemiePrythianu,gdzieniezapuściłbysiężaden
śmiertelnikceniącyswojeżycie.
Nasamąmyślotejkrainieprzeszyłmniezimny
dreszcz.Odsunęłamodsiebienieprzyjemnemyśli
iponownieskoncentrowałamsięnaotaczającymmnie
lesieinapolowaniu.Odwielulatmogłamrobićtylkotyle:
walczyćoprzeżycienajbliższegotygodnia,dnia,
następnejgodziny.Teraz,przysypiącymnieustannie
śniegu,wypatrzeniejakiejkolwiekzwierzynygraniczyło
zniemożliwościązwłaszczażesiedziałamnadrzewie,
awidocznośćnieprzekraczałapiętnastustóp.Zdjęłam
cięciwęzłuku,tłumiącjękbólu,kiedyzdrętwiałemięśnie
kończynprzypomniałyosobie,izsunęłamsięzgałęzi
naziemię.
Zmarzniętyśniegchrzęściłpodmoimirozpadającymi