‒CharityWyatt?
‒Tak,słucham.
‒Niemieliśmyokazjirozmawiać,alewiepani,kim
jestem.RoccoAmari.Mapanicoś,codomnienależy,
ślicznamałazłodziejko.
Głosmiałgłęboki,uwodzicielskijakzapachdobrej
whiskyalboaromatycznegocygara,mówiłzwyraźnym
włoskimakcentem.
‒Niejestemzłodziejką–odparłabardzo
zdecydowanymtonem.–Mójojciecjestoszustemi…
‒Pracujeszrazemznim.–Płynnieprzeszedłna„ty”.
‒Proszępozwolićmiwyjaśnić!Ojciecmnieokłamał.
Niewiedziałam,cozamierzazrobić.
‒Oczywiście,oczywiście.Dziwne,alenieudałocisię
mnieprzekonać.
Przygryzławargę,starającsięprzywołaćemocje,
któreogarnęłyjąpozniknięciuojca.
‒Niechciałamnicukraść.
‒Ajednakzmojegokontaodpłynąłwnieznanym
kierunkumiliondolarów,atwojegoojcaniemożna
znaleźć.Sprawiedliwościmusistaćsięzadość.
‒Gdybymwiedziała,gdziejestojciec,zmusiłabymgo,
żebyoddałpieniądze.
‒Aleniewiesz,gdzieonjest,prawda?
Niewiedziała.Zresztąitakmocnowątpiła,czy
podjąłbyjakiekolwiekryzyko,abywydobyć
jązkłopotów.Zostawiłjąwtymbagniecelowo,bez
dwóchzdań.
‒Takczyinaczej,chcęcizaproponowaćpewien
układ–ciągnąłRocco.
‒Układ?