Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wejdzienachwilę,bysięprzywitać.Toniczdrożnego
wprzypadkubyłychkochanków.Przekonasięwreszcie,
żetojużprzeszłość.
‒Zaparkujniecodalejipoczekajnamnie–polecił
szoferowiiwysiadł.Kilkametrówzanimidyskretnie
zatrzymałsięsamochódzochroniarzami.Lucdał
imdyskretnyznak,byniemanifestowaliswojej
obecności.
Sierpniowesłońcepaliłoniemiłosiernie,aliście
nadrzewachanidrgnęły.Falaupałówtrwałajużdość
długo.Mediapokazywałyludzismażącychjajka
najezdniachlubodpoczywającychnatrawie
wparkach.Lucmarzyłotym,byznaleźćsię
wklimatyzowanychpomieszczeniachswojegopałacu
naMardowii.Przypomniałmusięwidokbiałychgołębi
wogrodachiwońróż,takbardzoodmiennaodzapachu
spalin,któryterazotaczałgozewsząd.Gdybynie
weseleConallaDevlina,któremiałoodbyćsię
wweekend,poleciałbydodomujużdziś.
Izacząłbysięwdrażaćwnowyetapżycia,wktóry
zamierzałwkroczyćzoddaniem.
Wszedłdosklepu.Lisakucaławłaśnieprzy
wieszakachzsukniami,zigłąwrękuimiarąkrawiecką
zawieszonąwokółszyi.
‒Cześć,Liso–powiedział.
Uniosławzrokizmrużyłaoczy,niepoznając
gowpierwszejchwili.Byćmożedlatego,żebyłostatnią
osobą,którąspodziewałabysiętuzobaczyć.Poczuła
bolesnyskurczsercaifalęgorącawokolicachpiersi.
Wciążniemogłauwierzyć,żewjejsklepieznajdujesię
książęLucianoGabrielLeonidas–głowastarejdynastii