ROZDZIAŁDRUGI
LydiaDelgadopatrzyłanamorzenastoletnich
cheerleaderekiwduchudziękowałaBogu,żejejcórka
donichnienależy.Nie,niemiałanicprzeciwko
cheerleaderkom.Skończyłaczterdzieścijedenlat
iczasy,kiedycheerleaderkibudziływniejszczerą
nienawiść,miałajużzasobą.Teraznienawidziłaich
matek.
–LydiaDelgado!–MindyParkerzawszewitała
wszystkichpełnymimienieminazwiskiem,
ztriumfalnymzaśpiewemnakońcu,którygłosił:
„Widzicie,jakazemniemądrala,znamwszystkich
zimieniainazwiska!”.
–MindyParker–powiedziałaLydiakilkaoktawniżej.
Niemogłasiępowstrzymać.Zawszebyłaprzekorna.
–Pierwszymeczwtymsezonie!Myślę,żewtymroku
naszedziewczynkinaprawdęmająszansę.
–Zcałąpewnością–zgodziłasięLydia,choćwszyscy
wiedzieli,żezapowiadasięmasakra.
–Takczyowak,dodzieła.–Mindywyprostowałalewą
nogę,uniosłaręcenadgłowęipochyliłasię,dotykając
rękamipalcówstóp.–Musiszmidaćpodpisanązgodę
dlaDee.
Lydiaugryzłasięwjęzyk,nimzapytała,ojakązgodę
chodzi.
–Będzienajutro.
–Fantastycznie!–Wracającdopoprzedniejpozycji,
Mindywypuściłaprzezzębysporąporcjępowietrza.
Ześciągniętymiwargami,którepodkreślałyjejwadę
zgryzu,przypominałaLydiisfrustrowanegobuldoga