Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁPIERWSZY
BenCarterstałprzyokniewswoimbiurze,zktórego
rozciągałasięwspaniałapanoramaManhattanu.To,
cozwyklecieszyłogonajbardziej,kiedynanią
spoglądał,towidokwysokonaniebiedźwigówjego
firmybudowlanej,porozrzucanychpocałejwyspie.
Terazjednakodwróconybyłdooknatyłemikażda
częśćjegociałabyłaustawionanatrybobronny,
odskrzyżowanychramionposztywnąsylwetkę.
–Myślę,żemniejwięcejsięztymuporaliśmy.
–Powstrzymałprzemożnąchęć,byspytaćjąkąśliwie,
czyniechciałapoznaćkolorubielizny,którąmiał
dzisiajnasobie.
Kobietasiedzącazajegobiurkiemzerknęławjego
stronęizauważyłacierpko:
–Nielubipanodpowiadaćnaosobistepytania,
prawda?
Benodsłoniłzębywwymuszonymuśmiechu.
–Dlaczegopanitakmyśli?
ElizabethYoung,swatka,nonszalanckowzruszyła
ramionami,pisząccośnaswoimtablecie.
–Bowyglądapan,jakgdybychciałwyskoczyćprzez
okno.
Benskrzywiłsięiwycofałwstronębiurka.Zkażdym
zadawanymprzezniąpytaniem,począwszyodtych
niewinnych,typu
Dokądnajchętniejjeździpan
nawakacje?,
poteirytujące,jak
Czegooczekujepan
pozwiązku?,
corazbardziejsięodniegooddalał.
Równiemocnojakuświadamiałsobiepotrzebę