cismutno,maszprawopłakaćimaszprawosięwyżalić.
–Alejaniemamkomu,niktmnienierozumie.
Odstronydrzwidoszedłjąszmer.Spojrzała
wtęstronęizobaczyłaJustina,którystałipatrzył
naniątakjaknatarasie,kiedybawiłasięzpsem.Dała
muznakgłową,żebyzostawiłichjeszczesamych.Mark
niczegoniezauważył.Dochodziłjużdosiebie,alebył
bardzozażenowany.Uzewnętrznianieuczućniebyło
równieżijegomocnąstroną.
–Powiemipanidobranocprzedodjazdem?
–Oczywiście,obiecuję.
Evieuścisnęłagomocno,apotemzamyślonazeszła
nadół.Justinczekałnaniąwsalonie.
–Wszystkoznimwporządku?–zapytałmrukliwie.
–Niebardzo,aleuspokoiłsięikładziesięspać.
Obiecałam,żepożegnamsięznim,zanimodjadę.
Myślę,żebyłobydobrze,gdybypanterazdoniego
poszedł.
–Niemamowy,przerabialiśmytojużnieraz.Onmnie
nienawidzi.
–Tonieprawda!
–Skądpanitomożewiedzieć?Mówiłcośnaten
temat?
–Niemogępowtarzaćtego,comówił.Tokwestia
zaufania.
–Tononsens,jestemjegoojcem!
–Ajajestemosobą,którąpantuprzywiózł,żeby
mupomogła.Potrafiłsięprzedemnąotworzyćichoć
powiedziałniewiele,zcałąpewnościąniejestprawdą,
żepananienawidzi.Dalekijestodtego.
–Niechtowszystkopiekłopochłonie!