Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
żetoprawda...Leczpotempomyślałamsobie,żejeślitonawetjest
sen,niechcęsięzbudzić,wolęśnićdłużej,iprzestałamsięszczypać...
Aletojestprzecieżrzeczywistaprawdaiistotnieniedługobędę
wdomu!
Umilkłazwestchnieniemzachwytu.Mateuszkręciłsię
niespokojnienaswymmiejscu.Radbył,żetoMaryla,anieon,powie
temubiednemu,bezdomnemudziecku,żedom,doktóregotak
tęskniło,nieotworzydlaniegoswychdrzwi.
Zmierzchbyłjużzupełny,kiedyprzejeżdżaliobokdomupani
Linde.Pomimotoczcigodnaniewiastazdołałaichdojrzećzeswego
okna,gdyskręcalinadrogękuZielonemuWzgórzu.
Kiedywjechaliwpodwórko.Mateuszzadrżałprzedmającym
nastąpićwyjaśnieniemzuczuciem,któregoniepotrafiłsobie
wytłumaczyć.Niemyślałaniosobie,anioMaryli,aniokłopocie,jaki
taomyłkamogłaimobojgusprawić,leczorozczarowaniu
dziewczynki.Gdywyobrażałsobie,jakzgaśniewjejoczachzachwyt,
doznawałtakbolesnegouczucia,jakgdybymiałpomóc
wmorderstwie;czułteraztakąodrazę,jakagoopanowywała
zazwyczaj,gdytrzebabyłozakłućjagnię,cielęlubjakiekolwiekinne
bezradnestworzenie.
Stanęliprzeddworkiem.Wpodwórzubyłojużzupełnieciemno.
Liścietopoliszeleściływokołoniczymjedwab.
–Niechpanposłucha,jakdrzewarozmawiająweśnie–szepnęła
dziewczynka,kiedypostawiłjąnaziemi.–Jakieżcudnemusząmieć
sny!
Poczymująwszymocnotorbęzawierającącałyjejdobytek,weszła
zaMateuszemdosieni.