naodbiornik,mającnadzieję,żezobaczysiedzącego
nanimpupila.
–Nojakbysięmiałtamzmieścić,tygłupiababo–
strofowałasamąsiebie.
Telewizorjednakwisiał,czasamigrał.ByZofiawśród
wygódmogłaprzesypiaćkolejnewieczoryswojegożycia.
***
Amożetobyłajejwina?Tak,zpewnościątakbyło.Gdy
Annaprzekonywałasiebiesamąotym,żeistniałajakaś
winaiżespoczywaławyłącznienaniej,bolałojakoś
mniej.Choćzdrugiejstronyzaczynałogryźćjąsumienie.
Wolałazdecydowanietodrugie.Świadomość,żezostawił
jąiichcórkębezjejwiny,byłaniedozniesienia.
Kobietastaławprzymierzalnimałegobutiku,ukrytego
wbramieprzyChmielnej.Rzadkotuzaglądała,
wzasadzieprawiewogólenigdzieniewychodziła.Może
właśniewtymtkwiłszkopuł.Wjejzaniechaniu.Niedbała
otrendy,nieprzeglądałakobiecychpism.Rozwijałatylko
swojąpasję,aleprzecieżtoniczłego.Niezaniedbywała
rodziny...Znówsercejejpękało,awgardleczułagulę.
Najwyraźniejjednaktakbyło.Uff,znowuulga.Tak,
tobyłajejwina.Annazdjęładługączerwonąsukienkę
iwyszłazprzymierzalni.
–Poproszę–powiedziaładoekspedientki.–Idąświęta,
możesięprzyda–oznajmiłabezentuzjazmu,zupełnienie
wierzącwewłasnekłamstwa.Gdyzapłaciła,otworzyła
szerokodrzwiiwyszłaprostowmrokwielkiegomiasta.
Zniebapatrzyłynaniągwiazdy,widocznenawet
wcentrum.Przechodniesięuśmiechali,czućbyło
nadchodzącąatmosferęświąt.
***