Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
goszklance.Pochwili,podniósłszywzrokznad
dokumentów,którestudiowałmetodąmiętoszenia
itytłania,pytabylepytać:
–Afrykańskipomórświń?WBerdyczowie?
–Będębadałtęsprawę.Odnotowanomasowy
pomórtrzodychlewnejwbyłymkołchoziepod
Berdyczowem,zramieniaBrukselimamsiętemu
przyjrzeć...–zeznajęniebezsatysfakcji.Przemagam
wsobiechęćopowiedzeniaopatogenach,
bioasekuracjiistrefiezapowietrzonej,bywrazzinnymi
ślepakamiodłożyćjenabliżejnieokreślonepotem.
Flanelowyodgłosstemplaizszarganeglejtywraz
zpaszportemwracająnapulpit.
Zodlanegozjarzeniówkowegoświatłapawilonu
wypadamwprostwcudząnoc.Izmiejscaczuję,
żetoniesamica.Dzikszaimasywniejsza,grubiej
ciosana,bardziejsążnista,jurnainarowista
odwszystkichznanychminocy.Knur,basior,buchaj.
TENnoc.
Miastksiężycowegoniebamapięćkopiejek
wwilczympodniebieniu.
Wciemnościrozlegasiępomruksilnika.Koniec
festiwalupaleniaipalenia!Asfaltwokółstarego
turystycznegoLazarozgwieżdżasięodniedopałków.
Narosnącezniecierpliwieniedobywającesięspod
maskiijagoniędoautokaru.
Tym,coczynimójśrodektransportuwyjątkowym,
jestsubstancja.Odwłazuwszystkomimówi,
żepowstałztegosamegotworzywaco,dajmynato,
wygazowanySzampańskojeczynoworocznyporanek.
Syntetycznawońtekstyliówupiętawoperetkowe
lambrekinyizasłony,festonyisutemarszczenia