Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁXXVIII
I
ppolitocofnąłsięokrok,gdyusłyszałdźwiękprzekręcania
kluczawzamku,bodrzwiotworzyłysiędośrodka.Pochwili
rozsunęłysięszeroko,aonstanąłtwarząwtwarzzmnó-
stwempełnychgniewuoczu.ByłtamTebaldowskazującyna
niegozezłośliwymuśmiechemnacienkichwargachizpowie-
kamiopadającymipodkątem,jakusępawyczuwającegośmie-
rć.Byłtammłody,rudowłosyporucznikpiechoty,patrzącyna
niegoostrymwzrokiem,byłteżkapral,ztrzemalubczterema
piechurami–karabinieramiwczapkach.Tobyliprzedstawiciele
prawa.Alebezpośrednionanich,wokółnichioboknichnapie-
rałtłumrozzłoszczonychmężczyzn,awrazznimikilkakobiet,
trochędzieci,nawetzupełniemałych.Byłtamteżkulawychło-
piec,którycodziennieczekałżebyzawołaćkościelnego,isam
grubyzakrystianin,zniepokojącymbłyskiemwoku.Nadru-
gimplanie,tużzadrzwiami,gdywszyscyjużweszli,oparta
ofutrynęstałaConcetta,jejchustaopadłazjejgłowy,ajej
wspaniałeoczybłyszczałyobłędem.
–Braćgo–powiedziałTebaldo,surowo.–Tam,przedołta-
rzem,leżymójbrat,ajegokrewjestnarękachtegoczłowieka.
Wtedyztłumurozległsięniezgranychórokrzykówiprze-
kleństw.
–ZabraćksiędzaSaracinescę!Zakućgowkajdanki!Zakuć
gowłańcuchy!Niechbędzieprzeklętajegoduszaduszejego
zmarłychkrewnych!
–Wczorajpróbowałgozabićkamieniem!
–Zrobiłtodzisiaj,zabójca!