Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Pasteura.Usiadłemnaobrotowymkrzesełku,posłuszny
skinieniudoktoraJaela,któryodwróciłsiędomnie
plecamiipokręciwszypierścieniemcyfrowego
mechanizmu,otworzyłsejf.Wyjąłstamtądogromną
księgęwpłóciennejoprawie.Usiadłzabiurkiemipołożył
przedsobą.Nieśpiesznieznalazłczystąstronę,zgórnej
kieszonkinakrochmalonegofartuchawyjąłwiecznepióro,
obokpołożyłmojąkartęinformacyjnązeszpitala:
Nazywaszsię…
MarceliJungdokończyłemcicho.
Latszesnaście,uczeń,pochodzenieinteligenckie…
Pióroskrzypiałonagrubym,gładkimpapierze,przez
biurkowidziałem,jakrodząsięszybkopasemka
mikroskopijnychliterek:doktorJaelcośprzepisywał
zkartyinformacyjnej.Skończył;podniósłnamniejasne,
wielkieoczy,ajapodtymspojrzeniempoczułemsię
raptemobnażonyibezbronnyjakpreparatpod
mikroskopem.
Uśmiechnąłsięprzyjaźnie:
Kochaszswójdom?Nigdynieprzychodziło
cidogłowy,żebystamtąduciec?
Nigdyodparłem.
Trochęsmutno,gdyniemarodzeństwa.
Mamaniemogłamiećwięcejdzieci.Dobrze
miwdomu.
Zawszebyło?spytałdoktorJael,nieodrywającode
mniewzroku.Wyobrażamsobie,comusiodczuwać
dziecko,apotemdorastającychłopiec,gdyprawienie
widujerodziców.Obojenapoważnychstanowiskach,
ciąglezajęci,nieobecni,pochłonięciwłasnymisprawami.
Jeślirozmowa,topośpieszna,trochęsztywna,mentorska:
„Jakwszkole?Maszmożeproblem?Cobyśchciałdostać
naurodziny?Chybazamałosięuczysz,zchemii
weźmiemycikorepetytora.Musiszuprawiaćjakiśsport,
torozwija.Niewolnoczytaćdopółnocy.Bądźgrzeczny
dlacioci,niechcemysłyszećokłótniach”.
Niemamciocipowiedziałem.
Jamiałem.DoktorJaeluśmiechnąłsię.Rodzicebyli
naukowcami,tobardzozajęciludzie,żyjąwswoich