nawyposażeniupowstańczychoddziałów,sięgnęłybyłatwoitutaj.
Wiedzielijużwarmii,żePolacy–oileniestrzelajązzasadzki
–napojedynkistrzeleckiesięnieporywają.Aniechbyzresztą.
–Patrz,Rumel–powiedziałKorsakowipodałmulornetę.
Uśmiechałsięprzytym,jakstudentzaczajonywkrzakachnad
jeziorem,któryoferujekoledzewglądnakąpieliskonagichpanien.
Zlornetytej,ciężkiej,niczymdwiesprzężonearmaty,
aprzywiezionejzwojnykrymskiej,byłwyjątkowodumnyichwaliłsię
niąprzybyleokazji.Takżeśmianosię,iżrotmistrzradbyprzeznią
zajrzećsobieiwnieobyczajnądziurę,byletylkodowieść,żeiztej
pozycji,pociemku,widziprzezniągwiazdy.
Kornetująłjąwdłońokrytąbiałąrękawiczką,ipatrzyłchwilę
naczworoboki.Alepozasłonecznympobłyskiemnakosach,
efektownymtrzebaprzyznać,niedostrzegłnapolanieniczego
szczególnego.
–Tam,podpagórkiem–zniecierpliwiłsięrotmistrz,gdyRumel
chciałmuoddaćlornetę.Byłozbytgorąco,bybawićsięofiarą,jakkot
schwytanymwróblem,więckornetramionamiwzruszył,idalejpatrzeć
niechciał.AleKorsakowzjeżyłsięizesztywniał,ażmusiękości
policzkowewyostrzyłynibyuTatara.
–Patrz,kiedykażę–warknął.
AlegdyRumelponowniespojrzałprzezpowiększająceszkła,
rotmistrzzaśmiałsięznowu,jakzżartu.Ipoklepałswegosiwka.
–Tentam,napieńkuskarczowanym.
Rumelzobaczyłsiedzącegopodsamymwzgórkiemmężczyznę,
pochylonegoniecowprzód,itrzymającegosięoburączzagłowę.
–Pijanypewnie,jobjewo...–Tymrazemwgłosiedowódcy
szwadronubrzmiałoteżjakbyuznanie.
Rumelpokręciłlornetą,ażobrazwyostrzyłsiędostatecznie.
–Tokamień,niepieniek–oblizałwargi.Staliwsamymsłońcu,
koniechrypiały,spragnionenapewnoniemniejniżoni.
–Patrznakotylionnapiersi–nalegałKorsakow.–Toichwódz.