Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Tato,jużprzestań.–Martapróbowałazakończyćtęroz-
mowę.
–Tyjuż,córeczko,lepiejidźdośrodkaiczekaj,ażcię
wywołają!–rozkazałEdwardiwskazałpalcemnabudynek
WORD-u.
Dziewczynaposłusznie,zespuszczonągłową,skierowa-
łakrokiwjegokierunku.Widać,żeniemiałasiłyprzebicia
wobecnościswojegoojca.
Obajmężczyźnipodążylizaniąwzrokiemipatrzyli,jak
wchodziposchodach.Adamobserwowałjejkrągłytyłeczek,
Edwardzatopatrzyłnaniązgrobowąminą,którasugerowa-
ła,żejeślijeszczekilkarazyniezdaegzaminu,tosięprzez
niąwykończy.
–Mojajedynacórka,wiepan?Mojeoczkowgłowie,ale
potrafimnietakwkurwić,jakmałoktonatymświecie.
–Todlatego,żepanunaniejzależy.
–Tojestdobre,spokojnedziecko.
Zpewnością–pomyślałAdam,alenicniepowiedział.
–Czasemmyślę,żeonajestzbytnieśmiała.
Adamjużniemiałochotysłuchaćtychbzdur.Przytakiwał,
alemyślałtylkootym,żebyzapalićpapierosa.
–Pewnieprzeztowłaśniemakłopotzezdaniemegzami-
nu–kontynuowałEdward.
Makłopot,bozamiastsięuczyć,toopierdalalaskęin-
struktorowi.–AdamwmyślachbyłbezlitosnydlaMarty.
–Niebędępanazatrzymywał.Mamnadzieję,żejuż
ostatniraztujesteśmy–powiedziałEdward,podającAdamo-
wirękęnapożegnanie.–Dowidzeniapanu,życzędużych
pokładówcierpliwości.
–Napewnosięprzydadzą.–Adamodwzajemniłuścisk
iskierowałsięwstronętoyotyyaris.Wsiadłodstronykierow-
cy,poprawiłustawieniefotelailusterektak,abywszystkomu
7