Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Pytaniemiałobyćretoryczne,alezabrzmiałoraczejjakbłagalna
prośba.Przezchwilępatrzyliśmynasiebiewmilczeniu.Wkońcu
Maritzaotworzyładrzwi,narzuciłaręczniknaswojeciemne
kędzierzawewłosyipobiegła.JaKoryijaponowniewymieniliśmy
spojrzenia,obojeświadomidalszegorozwojusytuacji,poczym
równieżzłapaliśmyręcznikiipomknęliśmyzaMaritzą.
Lałojakzcebra.Butymomentalniemiprzemokły,ręcznik
nagłowieokazałsiębezużyteczny.Wciągukilkusekunddeszcz
jeszczeprzybrałnasile.Waliłwnaszcałąmocą.Akuratwchwili,gdy
dogoniliśmyMaritzę,zerwałsięgwałtownywiatr,adrzewazaczęły
tańczyć.Niebemwstrząsnąłkolejnygrzmot.
–Możetoniebyłmójnajlepszypomysł!–krzyknęłaMaritza.
–Poważnie?–zawołałJaKory.
Uwiesiliśmysiębramy,kurczowozaciskającdłonienaprętach.
Wodawbasenieburzyłasięjakmorskafala,achłopakiidziewczyny
pokrzykiwałyzradości.Jednazdziewczątpływałanaplecach
zzamkniętymioczami,wodauderzaławniązewszystkichstron.
Zerknęłamnadwójkęswoichnajlepszychprzyjaciół.Wpatrywalisię
wrozbawionedzieciakiiwyglądalinataksamoprzerażonych
zniewiadomychpowodów,jakja.
–Wracam!–krzyknąłJaKory.–Otwórz!
Maritzateżzawróciła,zdalekamierząckluczykamiwsamochód,
jajednakniemogłamoderwaćwzrokuodbasenu.
–Codi!–zawołałaMaritza.–Nochodź!
Spojrzałamrazjeszczeipobiegłamzanimi.
Oddawnaniepadałopierwszegodniawakacji.Wiemtonapewno,
ponieważprzezpięćostatnichlatzrzęduMaritza,JaKoryija
chodziliśmywtymdniupopływać.Tradycyjniespotykaliśmysię
umniewdomu,pakowaliśmyprzekąskidoturystycznejlodówki
idreptaliśmywklapkachpodpalącym,późnomajowymsłońcem
doosiedlowegoklubu.„Klub”brzmimożesnobistycznie,alepodobna