Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
—Todokądpanisobiezici?
Poczułam,żenogimimięknąnawidokjegouśmiechu.Ulka,nie
dajsię!—upomniałamsięwmyślach.Alecozrobić,żepoczułam
gorącoodtegoczarnego,błyszczącegospojrzenia,asercezaklekotało
niebezpiecznie?Czułam,żejeszczechwilainicjużnieporadzę.
Zakochamsię.
—Todaleko,uprzedzam.
Podałammunazwęmiejscowościipowiedziałam,wktórym
kierunkusięudać.
Jechaliśmypowoli,bowycieraczkinienadążałyzbieraćzszyby
grubychwarstwmokregośniegu.Naszczęścieniebyłodużegoruchu,
pewniewłaśniezewzględunapogodę.PominięciugranicWarszawy
warunkisięjeszczepogorszyły,bodroginiebyłyodśnieżone.Doktor
Martinezwskupieniuprowadziłsamochód,więcprawienie
rozmawialiśmy.Przezjakiśczasbyłamztegozadowolona,bonie
wiem,oczymmielibyśmymówić,alenaglezrobiłosięniezręcznie
iatmosferaporozumieniagdzieśprzepadła.Zastanawiałamsięnawet,
czydoktorMartineznieżałuje,żetakpochopniepodjąłsięodwiezienia
mnie.Terazwycofaćsięniemógł—przecieżniewyrzucimniegdzieś
podrodzedorowu.Przynajmniejtakąmiałamnadzieję.
Wreszciedojechaliśmy.Wjazdnaposesjęblokowałaolbrzymia
zaspa.Będzieodśnieżał?
Alenie.Spokojniewysiadłzsamochoduiotworzyłdrzwizmojej
strony.
—Chodź,zaniosęcię.
Wysiadłam,aonbezceremonialniewziąłmnienaręceiponiósł
zasypanądróżkąnaganek.Tampostawiłmniezdyszany.
—Daśsiobieradę?—Kiwnęłamgłową.—Bomusięwracać,mam
dziśdyziurwpsichodni.Niemogęsięśpóźnić.
—Dziękuję,poradzęsobie—szepnęłam.
—Todowidzienia,Ursiula.Uwaziajnasiebie.—Wyciągnąłdo