Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Zachwilęnampowiedzą–mruknął.Postukałwskazującympalcemwkrawędź
pulpituidodał:–ZamfiiLeskisąprzysterach.Prosili,żebyimnieprzeszkadzać.Robią
obliczenia.Jaktylkocośbędąwiedzieli…–zawiesiłgłos.
ObejrzałemsięnaWardę.Tenpochwyciłmójwzrokimilczącwskazałmifotel,do
któregoprzedchwilązmierzałem.Tymrazemskorzystałemzzaproszenia.
–Ocochodzi?–spytałemponownie,przyciszonymgłosem,żebyokazaćmojądobrą
wolę.–Dlaczegozbudzononastakwcześnie?
Wardauśmiechnąłsięiprzechyliłwfotelu,zbliżającgłowędomojegoramienia.
–Powiedzielitylko,żenicgroźnego–odrzekłszeptem.–Wyglądanato,żeotrzymali
jakąświadomośćalbożetachdarwykryłprzednamijakiś…jakieśpromieniowanie–
dopowiedziałpochwilibezprzekonania.Przysiągłbym,żemiałnakońcujęzykasłówko
nobiekt”.Tachdarwykryłobiekt.Tak,żadenznichnieprzestajeotymmarzyć.Iżadnemunie
przyjdzienamyśl,żedlaZiemitakiespotkaniewcaleniemusioznaczaćbłogosławieństwa.
Żemogłobybyćwręczprzeciwnie.
–Nicwięcejniewiadomo?–rzuciłemobojętnymtonem,myśląc,żepowinienemsię
zorientować,ocowłaściwiechodzi,itoszybko.Zanimpalnąjakieśgłupstwo…gdyby
rzeczywiściecośtamprzednamibyło.Chociażbytylkopromieniowanieczywiązkafal,a
więccoś,cotakczyowakniesieinteresujące,byćmoże,informacje.
Westchnął.Przygładziłbujnąjasnączuprynęiwróciłdopoprzedniejpozycji.
–Obiecalidaćznak,kiedytylkosprawdząobliczenia–powiedziałzżalem.Nawetion.
Nestoregzobiologów…jeszczemójojciecchodziłnajegowykłady.Ojciec…
–MamykontaktzPetty?–spytałemszybko.
Potrząsnąłgłową.
–Nie–odrzekł.–Toznaczyniemieliśmygojeszczeminutętemu–poprawiłsię.–
Powinniśmybyćterazwkorytarzu–dodałtonemwyjaśnienia.
Wstałem.Przeciągnąłemsięniedbaleiwolnymkrokiemskierowałemsiękudrzwiom.
Wardaodprowadziłmniezdziwionymspojrzeniem.Niezauważyłemtego.Naproguomalnie
zderzyłemsięzLanąimusiałemstanąć,żebyjąprzepuścić.Byławcieniusieńkim,
piankowymkombinezonieisprawiaławrażenieosobytylkocowyrwanejzesnu.Zapewne
takwłaśniebyło.Niezdążyłaspojrzećdolustra.Niepomyślała,jakwygląda.Kasztanowe
włosy,zwykleułożonewmiękkiefale,piętrzyłysięnajejgłowiejakwiecha.Nieznaczyto,
żebyłybrzydkie.Ani,żeraziłmnietenjejkombinezon,niezakrywającyniczego.
Pomyślałemtylko,żenaukowiecznajdującysiętysiącelatświetlnychodswojejsypialnina
Ziemi,niepowinientakwyglądać.Pomyślałemtakże,żeniedziwięsięBarcewowi,któryw
jejobecnościprzeobrażałsięniezmienniewzafrasowanegowyrostkaonieskoordynowanych
ruchachizmętniałymnaglewzroku,pomimożebyłjużpowszechnieuznawanym
autorytetemwdziedziniewczesnychkulturamerykańskichijednymzfilarówInstytutu
ArcheologiiPrzedatlantyckiej.Ilemógłmiećlat?Czterdzieścipięć?Pięćdziesiąt?Wkażdym
raziewyglądałnamłodegosportowcauszczytuformyibyłkawalerem.
–Jesteścietu?–spytałazdyszanymgłosem.–Czycośsięstało?–omiotłanas
rozgorączkowymspojrzeniem.–Przeliczyłamsobiedaneichybazawcześniewyszliśmyz
korytarza?…
–Spokojnie–mruknąłem,uśmiechającsię.–Czekamynawiadomośćzesterowni.Oni
takżesprawdzajądane…azdajesię,żemającosprawdzać…dośćnieoczekiwanie.W
każdymrazienicpoważnego–dodałemuspokajająco,usiłującjąominąć.Zatrzymałamnie,
dotykającdłoniąmojegoramienia.
–Dokądidziesz?–spytałazdumiona.–Jaktonieoczekiwanie?–powtórzyłabezradnie.
–Jakaświadomość?
6