Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Oczywiściekaszawystygładawno,aprzypiekanychlebzawilgł.Stefanjadłbylejeśći
zapomniećosmaku,oczymawodziłpoprzeciwległejścianie.Byłotucorazzimniej,za
każdymsłowemwybuchałykłębkipary.Jednakpiecykponowejporcjiopałuwszczął
zawodyzpółnocnymwiatremiteraz,pókipromieniujeinasycaizbęsuchymgorącem,
należałoukładaćsiędosnu.Matkazdmuchnęłalampę,więcwyciągnąłsięnaswymposłaniu.
Wyciągnąłsięzprawdziwąulgą,nawetzradością:otonareszciebrakłowidokubrudui
brzydotyizby,brzydotyisłabościmatki,słabościigłupotyRomka,zaśzaciemnymkonturem
stołuzacząłsięrozszerzaćczerwonypoblask.
Matkaprzypomniałasobiesennie:
—Ach!Byłtenadwokat.Sonerstein.Wiesz:kulawyprzyjacielojca.
—Ten—Stefanziewnął—idiota?
—Mójdrogi—chwilęmilczałazurazą.—Mecenasprzyjaźniłsięzojcemjeszcze
przednaszymślubem.
Piecykwschodziłczerwieniącorazjaśniejiszerzej.Konturprzysłaniającegogo
sprzętutransponowałsięwinnywymiar,wdaleki,leczostryodczerwienizachodzącego—
nawiatr—słońca,konturgórskiegoszczytu.Należałotylkozmrużyćpowieki.Pani
Bergmanowaprzewróciłasięnabokwskrzypiesprężynłóżka:
—Mówił,żektoś—Kaszlnęła.—ktośmiałspotkaćczłowieka,którybyłwzięty
razemzojcem.Pracowaliprzyżniwach.
—Pierwszytoraz?—obruszyłsięzgryźliwie.—Jaksięówktośnazywa?
—Sonersteinniepamiętał—broniłaswychnadzieinieśmiało—niepamiętałdobrze.
Ale...obiecałi...
—Tak—patrzyłnablaskwkącieizby—możeitak.
Czerwienieiżaryminęłyjużswójzenit—Stefanobróciłsięnalewybok,kuścianie,
byusnąć.Tenlewybokbyłobyczajemsięgającymnapewnosamegodzieciństwa,aoilenie
jegonajwcześniejszychlat,towkażdymraziedośćwczesnych.Trudnospamiętać—lecz
jeszczenadługoprzedurodzeniemRomkamatkabudziłago,byspałnaplecach:senna
lewymbokuszkodzisercu—takwyglądałargument.Wpierwodpowiadałpłaczem.Potem
kłamał:udawałsen,matkaodchodziła,onzaśznówobracałsiędościany.Ścianadziecinnego
pokojubyłabladoniebieskawgranatoweibiałekwiaty.Abyudaćsen,należałoprzymknąć
powolioczy,powiekiniepowinnybyłydrżeć—jasnymjestchyba,żetakiechwilecenił
bardziejniżsen.Zresztąmatkawychodziłazpokojuszybko.Słyszał,jakkładziesię,
rozmawiazojcem,szeleścikartkamiksiążki.Zuśmiechemtriumfuacichoobracałsięna
lewybok.Przysłuchującsięszelestomkartekicorazdalszymsłowom,usypiałobróconyku
bladoniebieskiejścianie.
Sypialniarodzicówmiałakolorżółty,salonijadalniabrązowy,gabinetojca
lakierowanybyłnakremowoibiało.Gabinetuzresztąnieznosił,tymbardziejżewstępudoń
broniono.Tak—jedynypokój,którybył
godnydobrychwspomnień,tosalon,wysokościenny,bogatywciężkiemebleifotele,
kotary,dywany,obrazyiciemnesrebro.ZamieszkałwnimpourodzeniusięRomkaina
pewnocieszyłogoto:samotność,cisza.Atakżetomyczytanychwpóźnąnocksiążek.Ojciec
domyślałsięowychlektur—bibliotekęzamykałnaklucz,próbowałnocnychkontroli,
kontrolinanic,bopodłogajadalni—stary,ciemnyparkiet—skrzypiałanaalarm.Wkońcu
skapitulował—nierazwmiesiącachbliskichlatusamświtdopędzałStefananadksiążkami.
Trudniejbyłozmatką.Szczególniegdyoceniławkońcuojcatrafnieidokładnie.To
znaczy,gdyoddaliłasięodniegodogranicytaksurowej,bytylkonieobudzićludzkiej
czujności,moralnościczy—jaktam—opinii.Nicdziwnego:pochodziłaznwłaścicieli
ziemskich”,ludzibogatychaizolowanych,którychrespektowanozamajątek,anie
rewizytowanozawyznanie.Topozostało—pełenafektacji,choćskrytyszacunekdla
pieniądzaibrakszacunkudlasiebie.Taksamodlabliskichinajbliższych.Dlategoteżłatwo
9